Nowy pomysł UEFA na Ligę Mistrzów. Kto zostanie beneficjentem reformy?

Po dziewięciu latach żegnamy się z reformą Platiniego. Zmiany, które zaproponowała UEFA, wejdą w życie wraz z nadejściem sezonu 2018/2019. Dla kogo tak naprawdę są korzystne? I dlaczego najważniejszy argument przeciwników jest pozbawiony sensu? Nowe godziny i zmiany w rankingu […]

Po dziewięciu latach żegnamy się z reformą Platiniego. Zmiany, które zaproponowała UEFA, wejdą w życie wraz z nadejściem sezonu 2018/2019. Dla kogo tak naprawdę są korzystne? I dlaczego najważniejszy argument przeciwników jest pozbawiony sensu?

Nowe godziny i zmiany w rankingu

Wielu z nas już przyzwyczaiło się do kultowej godziny 20.45. Jednak wraz z sezonem 2018/2019 będziemy musieli się z nią pożegnać. Przynajmniej w fazie grupowej. O 19.00 zobaczymy dwa spotkania, a o 21.00 pozostałe sześć. Zdecydowana większość z gier rozgrywanych wcześniej będą to mecze na wschód od nas – w Rosji, Turcji, Grecji czy na Ukrainie. Korzyść z rozbicia spotkań na dwie różne godziny najbardziej widoczna jest z perspektywy kibica, a więc także telewizji, która będzie mogła pokazać więcej spotkań niż obecnie. Kolejną nowością jest zmiana w przyznawaniu punktów w rankingu klubowym UEFA. Obecnie kluby, które awansowały do europejskich pucharów, a nie uczestniczyły w nich w ciągu ostatnich pięciu lat, dostają 20% punktów zdobytych przez federację krajową. Często pozwala to klubom, których przez dłuższy czas nie było na europejskim rynku, na lepszy start, głównie w rundach eliminacyjnych. Od 2018 roku punkty federacji w rankingu UEFA nie będą miały żadnego wpływu na rozstawienie klubów w poszczególnych rundach.

Koniec „ery Platiniego” czy „Platini 2”?

Teraz najistotniejsza część zmian. Połowę miejsc w fazie grupowej zgarną cztery najsilniejsze ligi, obecnie są to La Liga, Bundesliga, Premier League i Serie A. Kolejne dziesięć przypadnie sześciu, siedmiu bądź ośmiu kolejnym ligom. Od tego jaka będzie to ostatecznie liczba, zależeć będzie od wyników w swoich ligach drużyn, które wygrają w poprzednim sezonie Ligę Mistrzów i Ligę Europy, ponieważ te dwie drużyny także będą miały zapewnioną grę w fazie grupowej Champions League. W efekcie w eliminacjach drużyny będą walczyły o zaledwie sześć miejsc. Dzisiaj jest ich dziesięć. Jednak, czy to tak naprawdę coś zmienia? W ścieżce mistrzowskiej kluby walczyć będą o cztery przepustki. Obecnie dostępna jest tylko jedna więcej. Wydaje się, że słabsze ligi zostały pokrzywdzone, ale w niewielkim stopniu. Na pewno? Tak, pod warunkiem, że zwycięzcy obu europejskich pucharów zapewnią sobie grę w Lidze Mistrzów poprzez wysokie miejsce w krajowych rozgrywkach. Wówczas w eliminacjach ścieżki mistrzowskiej zagra zwycięzca 13. ligi w rankingu UEFA, podobnie jak ma to miejsce dzisiaj. „Trudniej” będzie wywalczyć awans na ścieżce ligowej. Dlaczego użyłem cudzysłowu? Dzisiaj mamy pięć miejsc dla ekipy z pierwszych piętnastu lig. Natomiast po reformie będą to tylko dwie wejściówki, ale dla ekip z lig, które zajmują pozycje od piątej do piętnastej. Odchodzą cztery drużyny z czołówki, które nie będą musiały rozgrywać dwóch dodatkowych meczów. Widać, że podział miejsc niemal się nie zmienił. Odjęcie jednego miejsca dla słabszych federacji na rzecz silniejszych będzie niezauważalna. Dlaczego?

Trochę statystyk i historii. Liga Mistrzów powstała w 1992 roku. Przez pierwsze pięć sezonów grali w niej tylko mistrzowie krajowi. W 1997 roku nastąpiła zmiana, w wyniku której w rozgrywkach grali również wicemistrzowie najlepszych lig, brązowi medaliści, a z czasem także ekipy, które zajmowały czwarte lokaty. Przez 20 lat, od sezonu 1997/1998 w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów grali przedstawiciele 12-stu lig. Na 160 miejsc aż 126 zajęli przedstawiciele Hiszpanii, Anglii, Włoch i Niemiec. Jeżeli rozszerzymy tę listę o dwie kolejne federacje w rankingu UEFA, czyli Francję i Rosja liczba rośnie do 142. Tylko 11% (18 miejsc) ćwierćfinalistów pochodziło z niżej sklasyfikowanych krajów, z czego blisko połowę zajęli Portugalczycy – siedmiu przedstawicieli w 1/4 finału. A teraz weźmy pod uwagę samą reformę Platiniego. Przez 8 lat łącznie 40 przepustek było do wywalczenia w specjalnie utworzonej drodze dla mistrzów krajowych. Z tego grona zaledwie cztery drużyny zdołały przejść fazę grupową, awansując do fazy pucharowej. Byli to piłkarze Olympiacosu Pireus, FC Kopenhagi i Celticu Glasgow, którzy opadali w 1/8 finału, a także APOEL-u Nikozja, którzy dotarli aż do ćwierćfinału. Jednak przez ostatnie cztery sezony próżno szukać przedstawicieli ścieżki mistrzowskiej chociażby w 1/8 finału. Szczytem marzeń było 3. miejsce i Liga Europy.

Wiadomo, że słabsze kluby także chcą grać w Lidze Mistrzów. Przynosi im to ogromne korzyści finansowe. Dla jednych jest to szansa na spłacenie zaległości, ale przede wszystkim powinna być to szansa na zakup piłkarzy, którzy pozwolą na regularne awanse do fazy grupowej Champions League. Jednak takie przypadki można policzyć na palcach jednej ręki. Przedstawiciele słabszych federacji przekonują, że ta reforma spowoduje pogłębienie się różnic między ligami. Prawda jest tak, że już teraz jest ogromna przepaść między najlepszymi ligami, a tymi ze średniej europejskiej półki, co pokazałem na przykładzie liczb, a one nie kłamią. To ekipy z Hiszpanii, Niemiec, Anglii i Włoch stanowią o sile rozgrywek w Europie i tego nie zmieni się reformami w pucharach. Poligonem, na którym słabsze ekipy mają szansę się wybić powinna być Liga Europy, gdzie rzadko spotyka się europejskich potentatów. A jeżeli nawet, to część z nich traktuje te spotkania jak sparingi.

Naprzód! Ku Superlidze!

Jeżeli ktoś się jeszcze łudzi, że Superliga nie powstanie to proponuję przejrzeć na oczy. W dobie wszechobecnej komercjalizacji jest to nieuchronne. Najsilniejsze klubu w końcu stworzą ligę, która da im ogromne pieniądze za prawa telewizyjne, reklamy czy z dnia meczowego, w postaci chociażby biletów. UEFA może jedynie przekładać nieuniknione. Europejska Federacja Piłkarska nie jest i nie będzie w stanie zagwarantować najlepszym drużynom takich pieniędzy, jakie same będą w stanie wygenerować poprzez utworzenie międzynarodowych rozgrywek dla zamkniętego grona. Utworzenie takiego turnieju może oznaczać absolutne zmarginalizowanie UEFA, a w efekcie nawet jej koniec. Głównym źródłem dochodów są europejskie puchary. Nie mam na myśli wyłącznie samych praw telewizyjnych i sponsorów. Dzięki rozgrywkom o tak uznanej marce, UEFA może dyktować swoje warunki na wielu innych polach, zyskując ogromne pieniądze. Bunt najmożniejszych europejskiej piłki spowoduje spadek reputacji centrali, która będzie musiała podporządkowywać się klubom. Bo jaki prestiż będzie miała Liga Mistrzów bez Realu Madryt, FC Barcelony, Bayernu Monachium czy Juventusu Turyn?

About Dawid Borucki

https://twitter.com/d_boruc, redaktor TakSięGra, sędzia WZPR, student politologii i dziennikarstwa (UAM Poznań)