Wywiad z Igorem Błachutem

Czas na kolejne przypomnienie. Tym razem przenieśmy się w czasie do Mistrzostw Świata w narciarstwie klasycznym w Val di Fiemme. Wtedy nasz dziennikarz, Łukasz Kozłowski rozmawiał z Igorem Błachutem, dziennikarzem Eurosportu. Czy dziennikarstwo było Pana marzeniem z dzieciństwa? – Raczej […]

Czas na kolejne przypomnienie. Tym razem przenieśmy się w czasie do Mistrzostw Świata w narciarstwie klasycznym w Val di Fiemme. Wtedy nasz dziennikarz, Łukasz Kozłowski rozmawiał z Igorem Błachutem, dziennikarzem Eurosportu.

Igor Błachut

Czy dziennikarstwo było Pana marzeniem z dzieciństwa?
– Raczej nie, bo kiedy byłem mały, to dziennikarze raczej nie kojarzyli się najlepiej. Media = reżim w tamtych czasach. Teraz też pewnie dzieci nie mają dziennikarzy za idoli (mam nadzieję), ale przynajmniej w niektórych wypadkach powody się zmieniły.

Jest Pan z wykształcenia politologiem? Czy oznacza to, że również Pan odradza przyszłym adeptom sztuki dziennikarskiej studiowanie tego kierunku?
– Tzn. jakiego? Dziennikarstwa, czy politologii? Nie odradzam niczego, co wiąże się ze zdobywaniem wiedzy czy poszerzaniem tzw. horyzontów. Wiedza zazwyczaj się przydaje, w rozmaitych zawodach i życiowych sytuacjach.

Jak wyglądała Pana droga do redakcji Eurosportu?
– Klasycznie. Szukali ludzi do powstającego właśnie kanału informacyjnego i było coś na kształt naboru, o czym poinformował mnie pracujący już wówczas w Eurosporcie Tomek Jaroński. I tak się to zaczęło.

Czym skusił Pana sport, że zdecydował się pan porzucić politykę?
– Początkowo robiłem obie rzeczy równolegle, potem zmieniła się dyrekcja w radiowej Trójce, gdzie pracowałem i zostałem stamtąd zwolniony. Nie lubiliśmy się chyba zanadto. Poza tym – w Eurosporcie wówczas zdecydowanie lepiej płacili, więc grzecznie dziękowałem za propozycje z innych firm, które oferowały powrót do roboty w „polityce”.

Stając się dziennikarzem sportowym miał Pan jakiś wzór na którym się wzorował?
– Nie. Obserwowałem warsztat niektórych starszych kolegów, ale nie miałem jednego wzoru.

Jedną z Pana cech jest łatwość mówienia. To zaleta, czy wada? Podobno przez to komentuje Pan sporty gdzie mało się dzieje.
– Łatwość mówienia w zawodzie komentatora to chyba zaleta. Pod warunkiem, że na ogół mówi się do rzeczy.

Pana przeciwnicy zarzucają brak emocji w komentarzu. Co Pan na to?
– Przeciwnicy? Rozumiem, że chodzi o osoby, którym się nie podoba? Trudno. Zakładam, że podobny „zarzut” można postawić każdemu – że za mało emocji, że za dużo, że za głośno, że za cicho, że tembr głosu drażni, że się nie zna (to koronny argument). Co do emocji zaś – nie wszystkie imprezy mają jednakową rangę i nie zawsze zmagania są równie pasjonujące. Jeśli dzieje się coś szczególnego, staram się te emocje jednak okazywać.

Jest Pan doświadczonym zawodnikiem. Zdobywał Pan medale MP w rozmaitych formach orientacji sportowej (biegi, narty, rower). Czy aktywnemu zawodnikowi łatwiej się komentuje? Lepiej rozumie się zawodnika na trasie, skoczni itp.?
– Na skoczni to na pewno nie, bo nie miałem przyjemności uprawiać tego sportu. Tym cenniejsze są uwagi Adama Małysza, który dla odmiany o skokach wie wszystko. Ale w przypadku sportów, z którymi miałem jakąś styczność, na pewno ogólne chociażby pojęcie o tym, co się komentuje, pomaga.

Przed tym sezonem opuścił Was Marek Rudziński i został Pan przekwalifikowany na komentatora skoków, u boku Adam Małysz. Czy komentowanie z takim mistrzem spotęgowało debiutancki stres?
– Stres debiutanta to w przypadku komentowania mógł raczej odczuwać Adam 😉 Mistrz jest zresztą człowiekiem pogodnym, więc współpraca – z mojego punktu widzenia – jest bardzo sympatyczna.

Nominacja na komentatora nr 1 skoków po Marku Rudzińskim to nagroda za dobry komentarz do kombinacji norweskiej, czy naturalna kolej rzeczy?
– Raczej sytuacja kadrowa. Skoki zdarzało mi się już komentować wcześniej, po odejściu Marka ktoś musiał to pociągnąć i padło na mnie.

Komentował Pan biegi, skoki, kombinacje, narciarstwo alpejskie, sporty ekstremalne, kolarstwo a w oficjalnym komunikacie Eurosportu przed IO obok Pana nazwiska widniał napis „wszystkie sporty”. Jak skonfrontuje to Pan ze stwierdzeniem, że jeśli jesteś we wszystkim dobry, w niczym nie jesteś bardzo dobry?
– Zgadzam się. Nie twierdzę, że jestem bardzo dobry we „wszystkich sportach”, ale to też trochę konieczność wynikająca z faktu, że czasem trudno o specjalistę w każdej z pojawiających się w programie Eurosportu dyscyplin.

Czy z tych wszystkich dyscyplin ma Pan jedna ulubioną? Jeśli tak to jaką?
– Trudno wskazać „jedną ulubioną”. Powiedziałbym raczej, że większą przyjemnością jest komentowanie wielkich wydarzeń sportowych (Igrzyska, mistrzostwa świata) z uwagi na ich szczególną rangę i fakt, że startują w nich najwybitniejsi i najlepiej przygotowani zawodnicy.

Macie w redakcji Eurosportu jeszcze jednego omnibusa. Rywalizujecie z Pawłem Ulbrychem w ilości skomentowanych dyscyplin?
– Broń Boże. Staramy się raczej sobie pomagać 😉

Komentował Pan wiele różnych zawodów? Które najtrudniej się komentowało.
– Kiedyś zdarzyło mi się komentować niezbyt wysokiej rangi mityng lekkoatletyczny, kiedy nie miałem dostępu do list startowych i dokładnego programu. Czyli, w skrócie, nie bardzo było wiadomo kto się ściga i co będzie za chwilę. Męka.

Jak przygotowuje się Pan do komentarza tych różnych wydarzeń? Ile zajmuje to Panu czasu?
– Zależy. Ale staram się być na bieżąco ze sportami, o których opowiadam.

Ma Pan jeszcze jakieś niezrealizowane marzenie związane z pracą zawodową? Co chciałby Pan jeszcze skomentować?
– Hm… Może Igrzyska Olimpijskie? Pracy jest pewnie nie mniej, niż w studiu w Warszawie, ale fajnie byłoby się przyjrzeć takiej imprezie z bliska.

Obecnie jest Pan w Val di Fiemme, jednak Eurosport sporadycznie wysyła komentatorów na zawody. Nie zazdrości pan kolegom z innych redakcji komentowania (ostatnio sporadycznie, ale jednak) spod skoczni?
– Tak sporadycznie, to czemu nie… Ale za bardzo nie zazdroszczę.

Jakie wrażenia z Val di Fiemme? Jak podobają się Panu trasy biegowe? Pewnie kibiców z Polski też nie brakuje.
– Zawody świetne, dolina piękna, troszkę tylko kibiców mało na razie. Ci z Polski są widoczni – ale też wielkiej konkurencji nie mają. Oczywiście Włosi, no i najliczniejsi Norwegowie. Trochę jednak na razie frekwencja rozczarowuje. Co do tras – bardzo mi się podobają, choć są trudne. Zarówno pod względem fizycznym (strome podbiegi) jak i technicznym (wymagające zjazdy). Ale w końcu ścigają się na nich zawodowcy, więc takie te trasy powinny być.

A jak Pan przewiduje? Przywieziemy z Włoch worek medali?
– Worek – to ile? Duże szanse na medale ma Justyna Kowalczyk (choć ten w sprincie już przepadł), mniejsze – skoczkowie. Jeśli w sumie nasi zawodnicy zdobędą trzy –cztery medale (może z jakimś złotym w tej liczbie), to będzie można mówić o bardzo dobrych mistrzostwach.

Dziękuję za rozmowę

Rozmawiał Łukasz Kozłowski
Wywiad został przeprowadzony 22 lutego 2013 roku

About Nikodem Potocki