Za ciosem: Czas pożegnań bohaterów z dzieciństwa

Ostatni miesiąc to dla fanów pięściarstwa czas wspomnień i powrotów do przeszłości.  8 listopada bolesnej porażki, oznaczającą praktycznie koniec wielkiej kariery, poniósł 49-letni Bernard Hopkins. „Kosmita” jednak okazał się człowiekiem, ale rozdział, który zapisał na kartach historii zawsze będzie wspominany z rozrzewnieniem. Dla nas, Polaków, jest to czas o tyle smutny, że w ciągu dwóch tygodni pożegnaliśmy dwóch najwybitniejszych bokserów w historii polskiego boksu zawodowego, Andrzeja Gołotę i Tomasza Adamka.

Już słyszę głosy, że zapomniałem lub nie doceniam Dariusza Michalczewskiego. Jednak mam wątpliwości czy mogę nazwać go w pełni Polakiem. Czy człowiek, który  do ringu wychodził pod niemiecką flagą i z pełną piersią śpiewał „Das Lied der Deutschen” zasłużył, żeby być nim nazywany? Jeszcze potrafiłbym to przełknąć gdyby dzisiaj „Tiger” naprawdę doceniał mój kraj. Ale nie. Lepiej jest go obrażać, bo przecież wielki pan Michalczewski, łaskawie zdecydował się wrócić na zadupie Europy, by pouczać innych co robią dobrze, a co źle, przekazując nam doskonałe wzorce, których nauczył się w kraju naszych sąsiednich sąsiadów. Jeśli więc tam jest tak idealnie to proponuję wrócić do kraju Goebbelsa i chełpić się szwabskim luksusem. Nie odbieram przy tym Darkowi dokonań czysto sportowych, bo pod tym względem zasługuje nawet na miejsce w Hall of Fame, po prostu poddaję pod wątpliwość sens zapisywania jego dokonań w księdze „Historia polskiego sportu”.   

Zarówno Tomasz Adamek, jak i Andrzej Gołota choć z rzadka walczyli w Polsce, to nigdy nie zapomnieli o kraju w jakim się urodzili i wychowali. „Goły” zawsze był dumny mogąc odziać się w biało – czerwoną flagę wchodząc do ringu. Z kolei „Góral” zasłynął już wchodzeniem między liny przy piosence Funky’ego Polaka „Pamiętaj”. Obok tego obaj prezentowali mistrzowski poziom sportowy i choć jeden z nich pasa mistrzowskiego nigdy nie zdobył, to obaj zasługują na miano polskich mistrzów.

ANDRZEJ GOŁOTA

andrzej-golota-sesja-golota4                                      źródło: adrenalina.wroclaw.pl

Początek kariery Andrzeja Gołoty zapewne są nieznane wielu polskim kibicom, zwłaszcza tym młodszym. Polak musiał uciekać do Stanów Zjednoczonych po to, żeby uniknąć kary więzienia jaka czekała na niego za regularne burdy pod dyskotekami. Gołota lubił się zabawić, ale na treningach był już skupiony, skoncentrowany, dawał z siebie wszystko. Widać to było w kolejnych walkach za wielką wodą. W pewnym momencie wydawało się nawet, że Polak musi być mistrzem świata. Jak wiemy nim nie został, ale myślę, że nie ma się co nad tym rozwodzić, bo już każdy zdążył o tym napisać, nawet ja. Gołota był zawsze jak dziecko. Z postury wielki chłop, o potężnych gabarytach, którego bali się najwięksi pięściarze, a z natury i psychiki małe dziecko. Dobre serce, potulność, uczciwość, nie radzenie sobie w trudnych sytuacjach, to zawsze charakteryzowało Andrzeja Gołotę. W ringu niestety też się to przejawiało w sposób niekorzystny. Zresztą wspomina o tym sam Mike Tyson w świeżutkiej jeszcze autobiografii, która w polskich księgarniach ukazała się 19 listopada:

„Walka z Gołotą odbyła się 20 października w Detroit. Dzień przed pojedynkiem byłem bardzo zdenerwowany. Kiedy zobaczyłem Gołotę na ważeniu, spanikowałem. Był wielki i szalony, a na plecach miał duże czerwone krosty od sterydów. Wyglądał jak je**** trędowaty. Co ja tu robię z tym wielkim świrem?, myślałem bez przerwy, leżąc w łóżku i próbując zasnąć. Zapaliłem więc skręta i już po pierwszym machu poprawił mi się nastrój. Je*** tego gościa, pomyślałem. Tak, potrzebowałem tamtego skręta.
Przed wyjściem do walki odmówiłem poddania się badaniu moczu. Na walkę przyszli Puffy i Lil Wayne, a kiedy wchodziłem na ring, rapowało kilku chłopaków z Cash Money Records. Wyszedłem na środek ze swoją najlepszą miną. Współczułem tamtemu małemu sędziemu. Biegając pomiędzy mną a Gołotą ryzykował, bo któryś z nas mógł go znokautować.
W pierwszej rundzie wiele razy uderzałem Gołotę na korpus i czułem, że zaczyna wymiękać. Poruszałem się całkiem płynnie i dużo uderzałem prostymi. Prosty na twarz, a zaraz potem – bam, bam! – kilka ciosów na korpus. Gołota trzymał nisko lewą rękę. W którymś momencie wyprowadził słaby prosty, a ja przyskoczyłem do niego i mocnym ciosem rozciąłem mu lewy łuk brwiowy. Jakieś dziesięć sekund przed końcem rundy trafiłem solidnym prawym prostym i Gołota upadł.
Na początku drugiej rundy ostro zaatakowałem. Wyprowadzałem dzikie ciosy, które nie dochodziły do celu, ale kilka razu trafiłem w korpus. Pod koniec rundy Gołota tylko się wycofywał i klepał mnie bez przekonania. Kiedy mieliśmy rozpocząć kolejne starcie, stało się coś, w co nie mogłem wręcz uwierzyć. Gołota przepychał się z ludźmi ze swojego narożnika. Kiedy oglądałem później nagrania Showtime, widziałem, że nie chciał dalej walczyć, a jego trener, mały Włoch Al Certo, wrzeszczał na niego:
– Używaj, kur**, prawej ręki!
– Przerywam walkę – oświadczył Gołota.
– Nie waż się tego robić, lachociągu. Wyjdziesz tam i będziesz walczył.
– Rezygnuję – powiedział. Następnie wstał, odepchnął Certo i zaczął chodzić po ringu. Nie miałem pojęcia, co ten popapraniec wyprawia.
– Nie, nie! – krzyczał do niego Certo.
Gołota podszedł w tym czasie do sędziego.
– Rezygnuję – powiedział.
Sędzia dał rękoma znak, że walka dobiegła końca. Certo nie dawał jednak za wygraną. Kiedy Gołota wrócił do narożnika, próbował wcisnąć mu do ust ochraniacz na szczękę i wypchnąć go w moją stronę. Gołota miał jednak dość. Włożył szlafrok i wyszedł z ringu. W drodze do szatni widzowie obrzucali go wszystkim, czym się dało. Ktoś trafił go nawet napojem pomarańczowym, ochlapując mu całe ciało. Po walce Gołota twierdził, że zrezygnował, bo po moich uderzeniach głową czuł się skołowany, ale prawda była taka, że stchórzył. Był jednym z tych kolesi, na których silna presja działa tak, że po prostu dostają świra”

Cały Andrzej. Kiedy wychodził do ringu zaczynał świrować. Ale… czy nie dlatego kibice go tak kochają. Niezniszczalne maszyny w stylu roboWlada już dawno wyszły z mody, ludzie są romantyczni i uwielbiają takie historie. Andrzej długo nie mógł pożegnać się z ringiem, ale ostatecznie zrobił to 25 października na małej gali w Częstochowie, wywołując ulgę w sercach swoich kibiców.

  TOMASZ ADAMEK  

adamek bokser.org                                              żródło: bokser.org

Tomasz Adamek to zupełnie inny przypadek. Gość świadomy swojej wartości, dobry bokser o niezniszczalnej psychice. Dla niego dzień walki to dzień jak każdy inny. Zero napięcia. Nie robiło na nim wrażenia, że za kilka godzin wychodzi do ringu ryzykować życie. Ot, kawka, herbatka, „Klan” i do pracy. W mojej pamięci zapisało się jak dosłownie sekundy przed swoją drugą walką w wadze ciężkiej, z Jasonem Estradą, na luzie udzielał wywiadu goszczącemu w szatni dziennikarzowi Polsatu, Mateuszowi Borkowi. Po tym kolesiu nie widać było, że zaraz idzie się bić. Ba, można było odnieść wrażenie, że za chwilę wychodzi z „Matim” na piwko do pobliskiego baru. Jednak przy tym luzie zawsze był skupiony i skoncentrowany, wiedział jaki cel i jakie zadania stoją przed nim. Wychodził do ringu, robił swoje, wracał do domu i jak gdyby nigdy nic kładł się spać. Bez emocji, jakby wrócił ze zwykłej roboty. Przez 10 lat zawodowej kariery nie można było mu nic zarzucić, zawsze profesjonalny, podkreślający swoją polskość. Do tego posiadacz pasów mistrzowskich w dwóch kategoriach wagowych. Szkoda, że ostatnio zaczął się błaźnić, psuć swoją legendę i zrażać całą masę kibiców. Jego paplanina o mitycznej szybkości jest przedmiotem kpin na wielu forach internetowych. „Będzie szybkość wygra, nie będzie nie wygram” słowa jak mantra wypowiadane w każdym wywiadzie. Szczytem żenady był start do Europarlamentu z ramienia „Solidarnej Polski” i Zbigniewa Ziobro. Pomysł ten okazał się totalnym niewypałem. Nie dość, że nie udało mu się dorobić łatwych pieniążków do emerytury to jeszcze skompromitował się występem w programie „Dzień dobry TVN” tracąc szacunek u wielu Polaków. Jako bokser również jest skończony, porażka ze słabym Arturem Szpilką, powinna być jego ostatnim wyjściem między liny. Mam jednak nadzieję, że te ostatnie lata nie przysłonią nam całego obrazu kariery Tomka Adamka, która była kapitalna i wspaniała. A o to może być ciężko, bo jak przyznają specjaliści po wielu latach badań, pamięć ludzka jest krótkotrwała i najlepiej człowiek zapamiętuje to co było na początku i na końcu, ograniczając „środkowe” wspomnienia do minimum. A akurat u Adamka, najgorszy był koniec, najlepszy środek…

BERNARD HOPKINS

Bernard-Hopkins                                                  żródło: kfd.pl

Na koniec jeszcze słów kilka o Bernardzie Hopkinsie. Zasadniczo miałem mu poświęcić więcej miejsca, ale w międzyczasie zapowiedział, że stoczy jeszcze jedną wielką walkę, więc nie ma co żegnać aktywnego boksera. Chciałbym jednak podkreślić jego olbrzymie cojones. Mieć 50 lat na karku i wyjść do gościa, który ma na swoim koncie ringowe zabójstwo to jest wielka sprawa. Mimo, że walki tej nie udało się wygrać, to jednak należą mu się wielkie gratulacje i słowa szacunku za to, że przetrwał w ringu pełnie 12 rund z Siergiejem Kovalevem. „Kosmita” jest najlepszym przykładem człowieka z rodzaju „od zera do bohatera”. Będąc nastolatkiem często popadał w konflikty z prawem, należał m.in. do różnych młodzieżowych gangów. W wieku 13 lat został trzykrotnie ugodzony nożem, doznając uszkodzenia płuc. Cztery lata później został skazany na 18 lat więzienia, kiedy złapano go na dokonywaniu rozbojów. W więzieniu był świadkiem kilku nieprzyjemnych wydarzeń, takich jak gwałt i zabójstwo współwięźnia. Po odbyciu sześciu lat kary, B-Hop został warunkowo wypuszczony i obiecał sobie, że już nigdy tam nie wróci. Postanowił wziąć życie za łeb, odstawić wszelkie używki i skupić się na boksie. Jego przygoda na zawodowych ringach zaczęła się mało ciekawie, bo od porażki z Clintonem Mitchellem. Jak się jednak później okazało, były to złe miłego początki. W kolejnych latach stoczył wiele walk mistrzowskich, zapisał się w historii jako najstarszy mistrz świata i dalej skutecznie może rywalizować ze światową czołówką. A ma na karku już prawie 50 lat! Na pewno fenomen genetyczny, ale też przykład dla młodych, gdzie można dojść uporem i ciężką pracą. Jego przykład podkreśla, że nawet mając cholernie trudne dzieciństwo trzeba walczyć, bo ma się wiele do wygrania…

Dziś pojawia się wiele nowych twarzy w boksie zawodowym, które postarają się pokryć pustkę po odejściu wielkich mistrzów. Istnieje wielu chłopaków o wysokich umiejętnościach: Errol Spence Jr, Jose Benavidez czy Felix Verdejo i wielu wielu innych. Czy jednak są to ludzie, którzy będą w stanie zastąpić odchodzące z każdym rokiem gwiazdy? Czas pokaże.
My, Polacy, nie możemy liczyć na cokolwiek. Złote lata polskiego boksu minęły bezpowrotnie po odejściu Gołoty i Adamka. Wśród młodych chłopaków nie widać kogokolwiek, kto mógłby dać nam choć trochę radości. No może poza Andrzejem Fonfarą i Patrykiem Szymańskim, ale to wciąż kwestia kilku lat. Motorem napędowym nie jest również boks amatorski. A bo i być nie może. Polski Związek Bokserski to najgorsza organizacja jaka istnieje w polskim sporcie. Szambo, które trzeba wybrać i zakopać.
Polski boks nie ma przyszłości. Żadnej. Obawiam się, że przyszłe pokolenie wciąż będzie wspominali czasy przełomu XX i XXI wieku…

About 0a60d0xx