VAR lekarstwem czy tylko sztuką dla sztuki?

blank
fot.

Video assistant referee to trzy słowa, które spędzają sen z powiek wielu ludzi, zaczynając od tych zajmujących miejsca w piłkarskich federacjach, samym zainteresowanym, czyli sędziom, a pewnie najbardziej tym, którzy mają na to najmniejszy wpływ, czyli kibicom. Fanom, którzy z lękiem patrzą na rozwój sytuacji i zastanawiają się, czy wprowadzenie takiej technologii do futbolu nie zabije jego mitycznego ducha. Pragnę zwrócić uwagę na ciemną stronę VARu.

Reklama VARu

Prawie każdy wielki produkt, który wchodzi na rynek, potrzebuje reklamy. Z przytupem, dla jednych rozwiewającą wszelkie wątpliwości, dla drugich powodującą zdystansowanie się i zniechęcenie. Takimi mechanizmami kieruje się rynek. Taki sam zabieg starano się zastosować w przypadku VARu. Zdecydowano się go wypróbować w dość hucznym jak na towarzyskie standardy meczu, w pojedynku między Francją a Hiszpanią. Dwukrotne wykorzystanie VARu w kluczowych momentach spotkania jest najwspanialszą reklamą, jaką mogli sobie wyobrazić zwolennicy tego systemu. Taką, której nie powstydziliby się najlepsi spece z topowych agencji reklamowych. Chciałbym jednak poruszyć temat czynnika ludzkiego przy wykorzystaniu tej technologii.

Czynnik ludzki

Do głębszych przemyśleń natchnął mnie niedawny odcinek Cafe Futbol z Szymonem Marciniakiem, najlepszym obecnie polskim sędzią piłkarskim. Skrupulatnie przedstawił on cały mechanizm działania tej nowoczesnej technologii i zwrócił uwagę na chyba najważniejszy aspekt VARu. Trójka szkolonych specjalistów, byłych arbitrów, najnowocześniejsze kamery rozstawione w najbardziej newralgicznych punktach stadionu. Brzmi pięknie, prawda? No jest jednak jeden szkopuł. O wykorzystaniu technologii VAR decyduje tylko i wyłącznie główny arbiter. Jeśli będzie pewny o podyktowaniu niesłusznego rzutu karnego, i tak to zrobi, bez skonsultowania swojej decyzji, a wówczas technologia będzie bezużyteczna.

Za najgorzej obstawioną sędziowsko topową ligę europejską, stawia się bezapelacyjnie hiszpańską. Wyobraźmy sobie, że VAR jest tam wprowadzony (tuż po technologii goal-line rzecz jasna), a zgraja niedowidzących sędziów i tak może popełniać podobną ilość błędów. Zaraz oczywiście znajdą się obrońcy tego systemu, którzy za główny argument postawią fakt, że arbiter przy podejmowaniu decyzji będzie miał z tyłu głowy świadomość, iż gdy nie będzie pewny słuszności wyboru właściwego  rozwiązania w danej sytuacji, wówczas wystarczyć będzie tylko chwilowa konsultacja z asystentami przed kamerami. Jeśli jednak raz czy drugi skorzysta z pomocy VARu i powtórki potwierdzą, że ich użycie nie było wymagane, to wątpię, by arbiter kwapił się do kolejnych użyć wsparcia, bo po prostu uwierzy w swoje nadprzyrodzone sędziowskie umiejętności i nie będzie chciał niepotrzebnie przedłużać gry, aby nie wyjść na sędziowskiego patałacha i kukłę, który przy każdej nadarzającej się okazji sięga po pomoc do bazy.

Wyobrażenie katastrofalnych skutków

Pomyślmy więc w jakim świetle stawi to sędziów, którzy mimo udostępnienia im bardzo kosztownej i wyspecjalizowanej technologii, nadal będą popełniać błędy. Jeśli kogoś moje argumenty nie przekonały, to na koniec zapodam ostatni, flagowy przykład wszystkich przeciwników VARu. Wyobraźmy sobie taką sytuację. Finał Ligi Mistrzów. Bayern Monachium gra z Juventusem. Wynik bezbramkowy. W 93. minucie Gonzalo Higuain otrzymuje podanie z głębi pola i biegnie sam na bramkę strzeżoną przez Neuera. Asystent sędziego podnosi chorągiewkę. Główny arbiter widzi niepewność w jego oczach i konsultuje decyzję z asystentami od powtórek. Spalonego nie było. No i co teraz? Kazać im się ustawić tak samo i kontynuować akcję? Wielu powie, że nic by się nie stało, bo w ważnym meczu Higuain i tak by nie trafił. Wprowadzać ograniczenia dotyczące tylko sytuacji zdobycia gola? Niesygnalizowanie spalonych i późniejsze analizowanie? Decydowanie przez trenerów? No właśnie, pytań wiele, odpowiedzi niekoniecznie. Żeby była jasność, jestem za rozwiązaniem, które pozbawi futbol błędów sędziowskich i wynikającej z nich losowości. Nie wiem jednak czy warto inwestować w coś, co może okazać się tylko sztuką dla sztuki.