Dzięki za wszystko, Andrzej!

blank
fot.

Wspomnienia, łzy wzruszenia, wielkie brawa, ostatnie owacje na stojąco… To było godne pożegnanie Andrzeja Gołoty, wielkiego pięściarza, boksera, który wszczepił w serca Polaków miłość do „szermierki na pięści”. Człowieka, który dzięki swojej charyźmie przyciągał tłumy Polaków przed telewizory w samym środku nocy. I choć niemal zawsze ich zawodził, oni go kochali i uwielbiali… 

Czterosekundowe starcie „Endrju” z Darnellem Nicholsonem ciężko w ogóle rozważać w kategoriach sportu. Panowie wyszli na ring tylko po to, żeby powspominać stare dobre czasy i po raz ostatni pookładać się pięściami. W historii polskiego boksu zapisze się na pewno ostatnia runda, kiedy to widownia na stojąco, ze łzami w oczach żegnała swojego mistrza i idola. Dla wielu przeciwników Gołoty jest to rzecz zupełnie niezrozumiała. Ile razy „Goły” zawiódł polską publiczność i swoich kibiców, tego nie da się zliczyć na palcach dwóch rąk. Cztery przegrane walki mistrzowskie, uciekanie z ringu przed Mike’m Tysonem, dwie dyskwalifikacje w pojedynkach z Riddickiem Bowem. Mówiąc brutalnie, ale prawdziwie, kariera Andrzeja Gołoty to pasmo porażek, niepowodzeń i upokorzeń. Jednak przygoda piękna.

Wyżej podpisanemu autorowi tego tekstu jest niezwykle ciężko stworzyć krótki opis tego benefisu. Odkąd pamięta zawsze denerwował się na walkach Gołoty, nawet tych archiwalnych. Czuł ból fizyczny i psychiczy, kiedy Tomasz Adamek ostatecznie odbierał marzenia o pasie mistrzowskim w wadze ciężkiej. Aż w końcu oszukiwał się, że jeszcze nie wszystko stracone przed walką z Przemysławem Saletą. Dziś odczuwa nostalgię, targa nim masa wspomnień, ale jednocześnie cieszy się, że dziś następuje ostateczny koniec, wiedząc jednocześnie, że powinien on nastąpić 7 lat temu po walce z Royem Austinem

DZIĘKUJĘ, ANDRZEJU!