Kij(eski) w mrowisko: więcej sprzętu niż talentu

blank
fot.

W życiu nie pisałem o sportach motorowych. Nigdy mnie to nie interesowało. Te wszystkie zagwozdki techniczne, konie pociągowe, kiloniutowny, nanodżule – nie mój świat. Nie oznacza to jednak, że mam problem z odróżnieniem Trabanta od Ferrari. Po prostu sporty motorowe nie powodują, że bez mrugania obserwuje każde kolejne okrążenie. Wręcz przeciwnie, przeważnie zasypiam kiedy to oglądam.

Z racji tego, że nareszcie zakończył się ten nudny sezon, chciałbym coś sobie o tym napisać.

Formuła 1 nigdy nie należała do moich ulubionych dyscyplin. Za nim jeszcze pojawił się Kubica, nie miałem pojęcia, że oprócz takich podmiotów jak Ferrari i Schumacher ktoś tam jeszcze sobie jeździ. Później dopiero się zorientowałem, że to są wyścigi więcej niż jednej osoby i więcej niż jednego teamu. Ale nie ma co się dziwić, w naszym kraju ten sport nigdy nie był szczególnie promowany. Raz po raz powiedzieli coś w głównym wydaniu sportowym, że znów wygrał Niemiec, dla którego to 27263 zwycięstwo w karierze. Gdyby nie YouTube i zdjęcia w Przeglądzie Sportowym, ludzie nie wiedzieliby jak wygląda bolid.

Wszystko to zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki kiedy na torze pojawił się wyżej wspomniany przeze mnie Kubica. Cała Polska, bez wyjątku, wpadła w szał kubicomanii. Ludzie, jak w czasach Wielkiej emigracji, opuszczali swój kraj by podążać za Robertem w każdy zakątek świata. Nikt wcześniej nie wiedział gdzie leży tor SPA czy w Katalonii. Od tamtej pory żaden tor już nie był im obcy.

Nie ukrywam, że dzięki krakowianinowi dałem się wkręcić na chwilę w ten szalony świat szybkości, techniki i aerodynamiki. Co druga niedziele została spędzona przed telewizorem i obserwowaniem gdzie jest Robert. Na którym miejscu zakończy swój wyścig? Czy w końcu będzie lepszy od tego Heidfelda? Te nieustanne pytania spowodowały, że człowiek żył tym sportem. Wiedzieliśmy na jakich oponach rozpocznie Kubica, jaką taktykę obejmie, kiedy zjedzie do pit-stopu et cetera, et cetera. Każdy stał się ekspertem w tej dziedzinie. Jak się później okazało, było to wszystko fikcyjne, by nie powiedzieć udawane.

Aktualnie wyścigi ogląda promil tego co było przed paroma laty, a brak Kubicy jest tylko jednym z powodów zaniżenia oglądalności. Drugim z nich jest ilość zmian jakie nanosi FIA czy jak to tam się zwie. Człowiek nie zdąży przyzwyczaić się do tych aktualnych regulaminów, a musi się nastawić, że w przyszłym sezonie dostanie kolejną książkę ze zmianami w przepisach. Mówiąc wprost, odechciewa się wszystkiego. No i notoryczna zmiana zawodników czy nowych teamów. Kiedyś, aby dostać się w świat F1, trzeba było dokonać niemożliwego, spełnić kilkadziesiąt wymogów tej śmiesznej federacji. Aktualnie liczy się tylko i wyłącznie pieniądz oraz dobre układy.

Każdy z nas – pod warunkiem posiadania znacznej ilości gotówki – mógłby usiąść za sterami bolidu i sobie trochę pojeździć. Wystarczy mieć prawo jazdy kat. B, pozytywne badania w przychodni rodzinnej oraz ukończony kurs obsługiwania komputera, aby mieć pojęcie co nadusić by to ustrojstwo działało. Powiedzmy sobie wprost, tutaj nie potrzeba talentu, ani specjalnego zmysłu. Te samochody same jeżdżą. Co więcej, niedługo będziemy świadkami jak kierowcy ustawiają się w rzędzie ze swoimi joystickami czy padami i sterują samochodzikami. Powoli do takiego stanu rzeczy wszystko się sprowadza.

Ludzie chcą oglądać walki ludzi, a nie maszyn. Komputer jest tu tylko dodatkiem, a w zasadzie był. Dzisiaj widzimy, że procesory, pamięci RAM i informatycy to 95 procent sukcesu, 3 procent to jest szczęście, a po jednym procencie to pogoda oraz umiejętności samego kierowcy. Kiedyś mój dobry kolega, widząc nażelowanego chłopaka w odblaskowych butach i najnowszej koszulce Manchesteru United jak kopie koślawo piłkę, wstał i powiedział: – Więcej sprzętu niż talentu. – i poszedł. Tak zrobię i ja.