Madryckie tąpniecie

blank
fot.

Trzęsienie ziemi na Santiago Bernabeu. Z pozoru niemożliwy scenariusz meczu w Madrycie był bliski realizacji, jednak ostatecznie piłkarze Juventusu muszą czuć wielki niedosyt. Tak niewiele brakowało do sensacji. Zanosiło się na dogrywkę, ale zabawę popsuł nam Cristiano Ronaldo.

Mimo że Real przegrał na swoim stadionie 1:3, radość w Madrycie jest ogromna. To pokazuje, jakiego wyzwania podjęli się piłkarze Allegriego. To też świadczy o ich wielkiej klasie w tym spotkaniu.

Juventus bez Paulo Dybali zaskakiwał na Bernabeu m.in. dzięki Mario Mandżukiczowi, czyli piłkarzowi mało finezyjnemu. Jednak nie o finezję tu chodziło. Trudno mówić o jakimkolwiek piłkarzu Juventusu w samych superlatywach, akcent trzeba kłaść na zespołowość.

Determinacja, wola walki, to wszystko musiało imponować. Po wielu latach oglądania LM człowiek zdążył się przyzwyczaić do tego, że na tym etapie rywalizacji w Champions League każdy gol ma niezwykłą wartość w kontekście dwumeczu. Mając na uwadze ten fakt tym bardziej czułem się nietypowo, widząc tę brawurę piłkarzy Juve. Szacunek dla nich rośnie, gdy przypominamy sobie o tym, że grali z Realem, który wprawdzie nie miał żadnego konstruktywnego planu na ten mecz, ale przecież mamy świadomość, że mało kto potrafiłby tak bez kompleksów wyjść na Bernabeu. Real w wielu fragmentach meczu po prostu nie istniał. Szybka strata gola zdeterminowała dalszy przebieg spotkania.

Mecz toczył się pod dyktando Juventusu, jednak Real potrafił odpowiadać na próby Juve. Po stracie trzeciego gola Królewscy momentalnie przeszli do zdecydowanej ofensywy, co drużyna z Włoch przypłaciła tym feralnym rzutem karnym w ostatniej minucie. Oczywiście szkoda mi Juventusu. Jednak czasami, gdy chcemy docenić czyjś wysiłek i poświęcenie, pomijamy ważne wydarzenia. Abstrahując od tego, czy karny się Realowi należał, czy nie, musimy pamiętać, że w pierwszej połowie sędzia pozbawił Królewskich w stu procentach prawidłowego gola. Keylor Navas w normalnych okolicznościach nie robi takich koszmarnych kiksów, jak przy golu na 0:3. Juventus wczoraj był dzielny, niezłomny, ale narzekanie na arbitra, dlatego że podjął moim zdaniem słuszną decyzję, jest bez sensu. Przypomina to czasu, gdy Atletico Madryt potrafiło napsuć mnóstwo krwi wielkim klubowej piłki. Wtedy często przymykano oko na brutalne zagrania i prowokacje piłkarzy Diego Simeone. Nie można mówić, że sędzia wypaczył wynik meczu na niekorzyść Juve. Za to, że doszło do faulu w polu karnym w chwili, gdy wszyscy szykowali się na dogrywkę, trzeba obciążyć winą całą drużynę z Turynu. Juve po strzeleniu trzeciego gola czekało na ruch Realu, wykazało za dużo pasywności, wyczekiwało dodatkowych 30 minut gry. To był błąd, który zaważył na wyniku spotkania.

Dramaturgią tego meczu można by obdzielić wiele spotkań tej rangi. Trudno tę rywalizację porównywać do wtorkowej klęski Barcelony. Real bowiem nie dał się do tego stopnia stłamsić i zdominować.

Cristiano Ronaldo po raczej bezbarwnym meczu spija śmietankę, w decydującej akcji bowiem huknął pod poprzeczkę bramki Buffona z jedenastu metrów. CR7 znowu się nadymał, tak jak w pamiętnym finale LM z Atletico. Jego napuszona, narcystyczna reakcja po strzeleniu gola będzie szeroko komentowana w mediach, zatem ja też zabiorę głos w tej sprawie.

Proszę zwrócić uwagę, że Ronaldo nie stroni od ostentacji w tym swoim samouwielbieniu. To człowiek, który kocha najbardziej samego siebie. Jego zachowanie często można odbierać jego celową prowokację, jednak w gruncie rzeczy to nie są prowokacje, tylko megalomańskie przekonanie o swojej wyjątkowości. Każdy kibic pamięta, że niedawno na CR7 spadła potężna fala krytyki z powodu strzeleckiej niemoc. W Primera Division ten impas trwał w najlepsze. Dziś Ronaldo notuje niesamowitą serię meczów z golem w LM, w Europie strzela na potęgę. W końcu musi jakoś odreagować te wszystkie pohukiwania nienawistnych mediów.

Widać wyraźnie, że Ronaldo napędzają negatywne emocje. To, że ktoś ś