Magia Urbana trwa – INEA Stadion świadkiem kolejnego zwycięstwa

blank
fot.

Tradycyjnie już wraz z gwizdkiem sędziego na INEA Stadionie zabrzmiał gwizd lokomotywy wyruszającej z kolejnej już stacji pośredniej. Dokąd zmierza? I czy jedzie zgodnie z rozkładem jazdy? Nie wiemy. Wiemy natomiast że dzisiejsza trasa nie będzie zaliczała się do najłatwiejszych.

20151202_212817

Ten mecz źle rozpoczął się dla gości. Już na początku spotkania z powodu kontuzji stracili najlepszego snajpera Pawła Brożka. Pierwsze 15 minut można jednoznacznie przypisać na korzyść Kolejorza. Gospodarze z animuszem weszli w to spotkanie i tylko nieskuteczność ratowała Radosława Cierzniaka przed stratą gola. Wiślacy w odpowiedzi potrafili jedynie wrzucać piłkę na połowę gospodarzy licząc, że któryś z krakowskich piłkarzy przejmie futbolówkę i skutecznym strzałem pokona Jasmina Buricia. Nic  z tych rzeczy. Lech atakował i w 20 minucie spotkania zostało to wynagrodzone. Jedna z kontr została w sposób nieprzepisowy zatrzymana przez spóźnionego Macieja Sadloka w polu karnym Białej Gwiazdy. Obrońca za swój czyn został wyrzucony przez sędziego z boiska a „11” skutecznie wykorzystał powracający po kontuzji Dawid Kownacki. Z przewagą jednej bramki i zawodnika podopieczni Jana Urbana rozpoczęli kolejne minuty spotkania. Taka gra mogła się podobać miejscowym kibicom i tak też było. Wreszcie składne akcje a przede wszystkim szybkie wymiany podań sprawiały, że piłka dosyć często gościła w polu karnym zespołu przyjezdnego. Trzeba przyznać, że jeżeli Biała Gwiazda przyjechała tutaj aby odrobić cześć strat do czołówki tabeli to taką grą chyba sobie zbytnio nie pomagali. Jakże to musiało być smutne dla kibiców gości widzących jak ich piłkarze zamiast  skupiać i tak okrojone już siły na konstruowanie kolejnej akcji musieli raczej ratować się przed stratą piłki wynikającą z niecelnego podania swojego partnera. Dlaczego co jakiś czas powraca jak bumerang temat transferu Karola Linettego? W tym meczu pokazał próbkę swojego talentu co najmniej kilkukrotnie wyprowadzając swoich kolegów na dogodne okazje strzeleckie. W 35. minucie mogło być już 2-0 ale najwyraźniej rozgrzany już bramkarz Krakowa zdołał pewną interwencją uchronić drużynę przed stratą drugiej bramki. Grając z przewagą jednego zawodnika nie może dziwić dlaczego Poznaniacy tak często gościli na polu karnym przeciwników. Pierwsza połowa wyglądała obiecująco dla trenera Urbana przed kolejnymi ciężkimi spotkaniami. Lechici zachowywali się wreszcie tak jakby ktoś dosypał do ich lokomotywy węgla, dzięki czemu ta pędziła w stronę bramki rywala z zawrotna prędkością. Wiślacy? Nie chcę być złośliwi ale ta murawa chyba zaabsorbowała wszystkie ostatnio popełniane błędy przez miejscowych i przekazała je gościom tego spotkania. Gra słaba , nieskładana a brak dogodnych sytuacji na pewno nie działa zbyt mobilizująco na Krakowian. Efekt „nowej miotły” póki co w zespole gości nie zadziałał a powiedziałbym więcej. Wyglądało to jeszcze gorzej niż za czasów Kazimierza Moskala. Jak będzie w kolejnych 45 minutach spotkania? Zmiana stron to jedyna zauważalna różnica jaką dostrzegałem po parunastu minutach od wznowienia drugiej części spotkania. Obraz gry nie uległ zmianie. Agresywne podejście niebiesko – białych i obrona czasami wręcz desperacka zawodników w czerwonych strojach, którzy co prawda raz po raz próbowali zagrozić bramce Lechitów ale bardziej przypominało to walenie głową w mur, z całej siły, bez pomyślunku i bez efektu, a bólem mogła okazać się kolejna bramka stracona po szybkiej kontrze gdy taki mur goście bezskutecznie próbowali przeforsować. Co dobrego można było powiedzieć o przyjezdnych? Nie tracili nadziei – ale ich kibice, którzy widząc , że gra się „nie kleiła”, że nie ma póki co żadnych perspektyw z całych sił dopingowali swoich graczy jakby wierzyli że to mogłoby coś zmienić…Przez chwilę byłem skłonny pomyśleć, że w czasie 15 minutowej przerwy podopieczni Marcina Broniszewskiego nie przeprowadzili żadnej burzy mózgów mającej zmienić obraz serwowany do każdego kibica piłki nożnej, który zasiadł na trybunach lub przed telewizorem. Mimo czerwonej kartki to Krakowanie zaczęli coraz śmielej atakować. Wykorzystywali przede wszystkim chwilowe rozprężenie Lechitów, którzy chyba zbyt wcześnie zaczęli dopisywać sobie 3 punkty. Na 30 minut przed końcem spotkania gospodarze Inea Stadionu bo kilku salwach ostrzegawczych klubu milicyjnego znów zaczęli dominować na boisku ale akcje nie były już tak porywające jak podczas pierwszej połowy. Trener gospodarzy widząc nieporadność gości i chcąc wyrównać poziom postanowił wprowadzić Dariusza Formellę, który kilka minut później chcąc minąć zwodem przeciwnika sam sobie nogi podłożył ,czym wybił się z rytmu. Lech może nie grał już tak pięknej piłki ale nadal dochodził do sytuacji strzeleckich, jednakże strzegący swojej bramki Cierzniak kilka razy parując piłkę ratował po raz kolejny swoich kolegów przed zwiększeniem prowadzenia gospodarzy. Na 15 minut przed końcem Wiślicy zaczęli coraz bardziej straszyć KKS.  Aby przywołać do porządku przyjezdnych i by Ci zbytnio się nie rozgościli Lech przeprowadził akcje którą wykończył Szymon Pawłowski a którego strzał uderzył w poprzeczkę. Zagrali tak na przekór moim słowom? Jeżeli tak to ja w taką grę wchodzę. Ostatnie minuty to coraz większa przewaga, która zarysowali na boisku Poznaniacy efektem czego była bramka strzelona przez  Pawłowskiego, któremu asystował niedoceniany przeze mnie Formella. Ta wykorzystana sytuacja wyraźnie już wpłynęła na słabszą postawę przyjezdnych którzy rozbici nie potrafili już z taką skutecznością bronić jak czynili to do 80 minuty. Ostatnie sekundy to spokojne przeczekanie końca meczu w którym lepszy okazał się znów Lech i z wynikiem 2-0 wybiła Wiśle z głowy marzenia o dobrym wyjazdowym spotkaniu.

20151202_203525

Który trener nie zazdrościłby ręki Janowi Urbanowi? Drużyna spod znaku KKS jakkolwiek by nie zagrała to inkasuje kolejne punkty i pnie się w hierarchii ligowej tabeli. To co jeszcze nie tak dawno było tylko marzeniem zaczyna stawać się rzeczywistością i tylko punkt dzieli Poznaniaków od czołowej „ósemki”. Trener z Jaworzna umiejętnie rotuje składem nie tracąc przy tym żadnej szansy we walce na trzech frontach. Jaki poziom sportowy zaprezentują tym razem w sobotnim starciu z Korona Kielce? I w jakiej dyspozycji ujrzymy Mistrza Polski w ostatnim (?) meczu pucharowym Ligi Europy 10 grudnia na stadionie przy ul. Bułgarskiej? Liczę na Was, że nie zawiedziecie piłkarskiej mapy Polski.

Z Poznania
Z INEA Stadionu
Michał Lewandowski