Rzymska klęska

Po losowaniu ćwierćfinałów Ligi Mistrzów większość fanów futbolu twierdziło, że zdecydowanie najsłabszą drużyną w stawce jest Roma. Sam byłem przekonany, że Barcelona na dużym luzie pokona rzymian. Stało się inaczej. Sensacyjne rozstrzygnięcie na Stadionie Olimpijskim w Rzymie zostanie zapamiętana na długo.

Barcelona Pepa Guardiola grała futbol, który jednych irytował, u innych budził zachwyt. Taka już jest specyfika tiki-taki, która notowała swój złoty okres, okres świetności pod rządami trenera z Santpedor na Camp Nou. Później Tito Vilanova przejął drużynę, nie dokonał fundamentalnych, przełomowych zmian w ekipie, następnie przyszła kolej na Gerardo Martino. Argentyńczyk nie potrafił odbudować Barcelony, nie potrafił jej zreformować jeśli chodzi o styl gry, który powoli stawał się nieskuteczny. Po latach ciągłego stosowania tiki-taki rywale w końcu zorientowali się, o co w tym wszystkim chodzi. Luis Enrique dzięki transferowi Luisa Suareza nauczył grać Barcelonę z kontrataku, Barca stała się bardziej wszechstronna, nie mając w składzie Xaviego i z już nie tak regularnym Iniestą jak dawniej, Katalończycy musieli szukać też innych wariantów gry, znaleźli je. Do drużyny trafił jeszcze Neymar, który często raził efekciarstwem i prowokował rywali, ale przeciwnicy czuli przed nim respekt. Zresztą to Neymarowi Barcelona powinna zawdzięczać słynną remontadę z PSG, do tego dwumeczu zresztą jeszcze nawiążę, bo widzę tu pewną analogię z wczorajszym spotkaniem w Rzymie.

Barca Ernesto Valverde jest drużyną zaprogramowaną na wygrywanie. Liczni prześmiewcy, którzy nie przepadają za marką FC Barcelona przed sezonem przewidywali jej upadek, to miał być definitywny koniec ekipy z Camp Nou. Wprawdzie epitafia pisał już Barcelonie D.Wołowski, widząc wypalenie za czasów Guardioli po słynnych starciach z Chelsea w Champions League, w późniejszych sezonach można było przeczytać o stagnacji i dekadencji Barcelony, ale to dopiero w sierpniu 2017r. po dwumeczu w Superpucharze Hiszpanii, którym Valverde zapoczątkował swój okres pracy na Camp Nou, gdy Barca została de facto zdeklasowana przez Real, wydawało się, że kryzys dopiero nadejdzie, prawie wszyscy ze smutkiem dochodzili do wniosku, że kulminacja nieszczęść dopiero jest przed nami.

Barcelona straciła Neymara, pozyskała Paulinho z ligi chińskiej. Wielu komentatorów kpiło z decyzji szefostwa klubu. Sądzili oni bowiem, że to przepłacanie, by ściągnąć podtatusiałego gracza z ligi chińskiej, to absurd. Dzisiaj okazuje się, że żarty z Paulinho były nie na miejscu. Brazylijczyk nie jest żadnym człowiekiem od czarnej roboty, tylko gościem mającym nosa do strzelania goli, potrafi znaleźć się w polu karnym i wykończyć akcje swojej drużyny.

To niesamowite, że drużyna tak mało wyrazista, tak bardzo minimalistyczna notuje w w tym sezonie w lidze passę meczów bez porażki. Dzisiejsza Barcelona nie ma wpisane w DNA niszczenie rywali po okraszonych wieloma golami koncertowych występach. Barca zmieniła swoją piłkarską tożsamość, jej przyzwyczajenie są zupełnie inne niż kiedyś. Pep Guardiola potrafił przegrać mecz z Herculesem Alicante, Barcelona Valverde zdołała rozbić kompletnie już zdestabilizowany i apatyczny Real, wygrywając na Bernabeu 3:0. Dziś w lidze nie zagrozi już graczom z Katalonii nikt, Atletico i Real mogą bić się ze sobą o drugie miejsce w tabeli Primera Division. Jednak co z tego? Porażka przytrafiła się Barcelonie w najgorszym i najmniej spodziewanym momencie.

Jednak nie można wciąż wygrywać na farcie, przypominam, że Leo Messi jest najlepszym strzelcem Barcy w tej edycji LM, to oczywista sprawa, truizm. Jednak co ciekawe na drugim miejscu jeśli chodzi chodzi o gole strzelone przez Barcelonę plasuje się wkład rywali w wyniki Katalończyków, czyli trafienia samobójcze( przeciwnicy Barcy już kilka razy strzelali sobie samobóje), piłkarze Romy w pierwszym spotkaniu z Barceloną dwa razy pakowali piłkę do własnej bramki.

Nieudolność Romy miała dać Barcelonie pewny awans, Barca już w pierwszym meczu nie błysnęła klasą, nikogo nie zachwyciła, w rewanżu piłkarze Valverde byli apatyczni, kompletnie pozbawieni rytmu gry. Wyglądali tak, jakby weszli na boisku po jakiejś dłuższej przerwie. To musiało się tak skończyć, ba, Roma mogła jeszcze boleśniej Barcelonę rozbić. Skoro mający już swoje lata Edin Dżeko dawał się we znaki obrońcom Barcy, to świadczy źle o Katalończykach. Messi nie istniał, a dzisiejsza Barcelona wciąż polega na geniuszu Argentyńczyka, brak kreatywnej linii pomocy sprawia, że swoje nadzieje kibice muszą pokładać właśnie w Messim.

Doskonale pamiętamy, jak Barcelona dała się zdemolować Juventusowi w Turynie-0:3. Wcześniej przegrała 0:4 w Paryżu. Właśnie, po tym meczu na Camp Nou, w którym Barca odrobiła tę wielką stratę, bijąc PSG na głowę, dla równowagi musiał zdarzyć się taki dramat, jak wczoraj. Chcę podkreślić, że dzisiejsza Barcelona nie jest drużyną z innej planety, której nie można wbić kilku goli.

Teraz parę słów na temat MC. Mam wrażenie, że drużyna Guardioli upodabnia się do PSG jeśli chodzi o brak osiągnięć w Europie. Szejk Mansour chciał stworzyć piłkarską potęgę, na razie udało mu się zaskoczyć konkurencję tylko na krajowym podwórku. Zresztą w przypadku City sytuacja wygląda podobnie do położenia Barcelony. Obie drużyny w lidze są bezkonkurencyjne, tymczasem Real postawił na LM i możliwe, że ją w tym sezonie wygra, przechodząc do historii.

City i Liverpool to dziś najładniej grające drużyny w Europie. The Reds w końcu ustabilizowali formę na najwyższym poziomie. Dotąd potrafili pokonać pewnie drużynę z najwyższej półki, by w następnym meczu zaliczyć ogromną wpadkę, dziś to już nie wchodzi w grę. Salah imponuje coraz bardziej, Mane przeraża polskich kibiców, bo na mundialu z Senegalem może być różnie, Chamberlaine wyśmiewany do niedawna zamknął usta krytykom wspaniałym golem w meczu na Anfield, Firmino też daje radę.

MC musi czekać na następną szansę. To niesamowite, że Pep Guardiola przestał już być stałym bywalcem przynajmniej półfinałów LM, zrobił się taki zwyczajny, jak inni trenerzy. Za moment City zdobędzie mistrzostwo Anglii, jednak czy na Etihad będzie feta? Wątpliwe.

MC i PSG to drużyny budowane na chybcika, w piłce nie liczy się tylko kasa. Arabia Saudyjska czy Chiny nie są potentatami futbolowymi. Chińczycy decyzją tamtejszej partii komunistycznej i dzięki wsparciu Xi Jipinga inwestują dziś mnóstwo w futbol, sprowadzają wielu piłkarzy znanych na całym świecie, jednak daje to marne rezultaty. Carlos Tevez niedawno śmiał się, że płacono mu krocie, a on nie musiał się starać, grał na pół gwizdka, szydząc ze swoich dobrodziejów. Abramowicz po latach inwestowania w Chelsea sprawił, że ta drużyna jest na pewnym poziomie, ale np. budowa piłkarskiej potęgi w Dagestanie budzi dziś uśmiech politowania. Właściciel Anży Machaczkała swego czasu płacił 20 mln euro za sezon Samuelowi Eto, zatrudnił też Roberto Carlosa, mimo to drużyna beznadziejnie się szamotała. MC i PSG targane narcyzmem i arogancją wielu piłkarzy, dziś szamoczą się w Europie. Czy w najbliższym czasie to się zmieni. Mam wątpliwości…