W poniedziałek o północy zakończyła się kolejna edycja snookerowego czempionatu. Po siedemnastu dniach zaciętej walki nareszcie dobiegły końca zmagania o trofeum mistrza świata. W finałowym spotkaniu zmierzyli się Shaun Murphy i Stuart Bingham, z którego zwycięsko z wynikiem 18-15 wyszedł 38-letni Anglik.
Na zdjęciu Stuart Bingham z trofeum mistrza świata. /fot. Monique Limbos
Stuart został mistrzem świata bardzo sensacyjnie, ale również zasłużenie. W drodze po triumf w najbardziej prestiżowych zawodach pokonał trzech byłych laureatów tych rozgrywek: Graeme’a Dotta, Ronniego O’Sullivana i Shauna Murphy’ego. Do tego w półfinale wygrał z utalentowanym i przez wielu określanym jako przyszły mistrz świata, Juddem Trumpem. Tym samym stał się najstarszym mistrzem w historii od czasów Raya Reardona, który w 1978 roku triumfował w tych zawodach w wieku 45 lat. Jak sam przyznał jego kariera to „dwadzieścia lat krwi, potu i łez”, ale nikt nie ma wątpliwości, że opłaciło się. Bingham przez wielu fanów snookera był bardzo niedocenianym zawodnikiem. Przez wiele lat utrzymywał się na przeciętnej pozycji w rankingu, jednak ostatnie sezony pokazują, że jego gra zaliczyła spory progres. Występ w mistrzostwach świata całkowicie zamknął usta krytykom i pokazał, że każdy może zostać mistrzem świata. W tym roku padło na dziesiątego snookerzystę w rankingu.
Finał, jak i całe mistrzostwa stały na bardzo wysokim poziomie. Ostatni mecz skończonego już sezonu został okrzyknięty najlepszym finałem od lat. Początek spotkania należał do mistrza świata z 2005 roku, który wygrał trzy pierwsze frejmy i wydawało się, że to będzie dopiero początek seryjnego wygrywania partii przez Murphy’ego. Niestety dla niego, mecz się wyrównał i po pierwszej sesji mieliśmy remis 4-4. Druga odsłona wielkiego finału to bardzo dobry poziom pojedynku. Znowu Murphy rewelacyjnie rozpoczął rozgrywkę i objął prowadzenie 8-4. Po raz kolejny wydawało się, że odskoczy rywalowi, jednak nic z tego. Stuart utrzymał nerwy na wodzy i po drugiej sesji na tablicy wyników widniał rezultat 9-8 dla Shauna. Następnego dnia lepszą dyspozycję miał Bingham, który po bardzo dobrej grze objął prowadzenie 14-11. Wieczorna sesja była kwintesencją snookera. Przy stanie 15-12 Shaun wziął się do odrabiania strat i za chwilę obaj finaliści mieli po piętnaście wygranych frejmów. Warta zapamiętania jest partia numer trzydzieści, która trwała aż sześćdziesiąt cztery minuty. Emocjonująca batalia taktyczna zakończyła się wygraną Stuarta i nie ma wątpliwości, że był to punkt kulminacyjny ostatniej sesji. Przy stanie 17-15 Bingham po błędzie rywala wbił osiemdziesiąt osiem punktów w brejku, co zapewniło mu końcowe zwycięstwo w najważniejszym meczu jego życia. Należy dodać, że w trzydziestu jeden partiach wbito dwadzieścia dziewięć brejków powyżej pięćdziesięciu punktów (w tym sześć „setek”) i zostało rozegranych zaledwie kilka taktycznych przepychanek. Wybitne spotkanie, które będziemy wspominać przez lata.
Były to historyczne mistrzostwa nie tylko ze względu na sensacyjnego zwycięzcę, ale również przez pobity rekord „setek”. W ciągu siedemnastu dni snookerzyści wbili osiemdziesiąt sześć brejków stupunktowych. To o trzy więcej w porównaniu z wyczynem z 2009 roku. Wydarzeniem nie do pominięcia jest próba wbicia maksymalnego brejka przez Ding Junhuia. Chiński zawodnik miał idealny układ na zapisanie się w historii, jednak przy wbiciu jednej z czerwonych nieświadomie wyszedł na niebieską premiowaną za pięć punktów. Na całe zdarzenie zareagował z uśmiechem, jednak po ochłonięciu żałował, że stracił tak dogodną szansę. Ratował się jeszcze bardzo trudnym wbiciem czarnej, jednak nic z tego nie wyszło. Maksa nie było, a nagrodę za najwyższe podejście zgarnęli Neil Robertson i Stuart Bingham, którzy osiągneli brejk o ilości stu czterdziestu pięciu oczek.
Największą niespodzianką mistrzostw (poza wyłonieniem nowego mistrza świata) była rewelacyjna postawa Anthony’ego McGilla. 24-latek w pierwszej rundzie pokonał w decydującym frejmie Stephena Maguire’a, a w kolejnej ograł broniącego tytułu sprzed roku – Marka Selby’ego. Zadziwiające było to, że debiutujący w Crucible radził sobie znacznie lepiej od lidera światowego rankingu. Świetnie dysponowany taktycznie oraz technicznie grał jak rutynowany zawodnik, a wszystkich bawił jego przyjemny uśmieszek. W ćwierćfinale musiał znieść gorycz porażki przeciwko Shaunowi Murphy’emu, ale jego występ w Sheffield zostanie na długo zapamiętany. Po paśmie niepowodzeń w zakończonym już sezonie, udany występ w świątyni snookera zaliczył Ding Junhui. W pierwszej rundzie wygrał z dobrze dysponowanym Markiem Davisem, a w kolejnej poradził sobie z czterokrotnym laureatem mistrzostw świata, Johnem Higginsem. W ćwierćfinale uległ Juddowi Trumpowi 4-13, ale występ może zaliczyć do bardzo udanych. Należy również pochwalić postawę wspomnianego Trumpa, który w każdym meczu mistrzostw zaprezentował się z rewelacyjnej strony i niewiele zabrakło, a utalentowany Anglik znalazłby się w finałowym spotkaniu. Snookerzysta grał podczas turnieju najlepszego swojego snookera dominując nad Stuartem Carringtonem, Marco Fu, Ding Junhuiem oraz przez pewną część meczu nad Stuartem Binghamem.
Za to nie możemy powiedzieć, że udany turniej zagrał Ronnie O’Sullivan. Występy popularnego „Rakiety” zapamiętamy raczej ze względu na jego „występki” niż za dobrą grę. O’Sa w jednym meczu uderzał kijem w stół, w drugim zdjął buty, w trzecim położył kredę na stół. We wszystkich spotkaniach żywo reagował po nieudanych zagraniach, co nie uszło uwadze sędziemu, który zwrócił mu uwagę. W ćwierćfinale po słabej grze odpadł z późniejszym zwycięzcą snookerowego czempionatu – Stuartem Binghamem. O występie w tej edycji może szybko zapomnieć Mark Williams. Walijczyk bardzo dobrze spisujący się w środkowej części sezonu, w Crucible przegrał z jego rodakiem – Matthew Stevensem aż 2-10. Obrońca tytułu – Mark Selby także nie może zaliczyć tego turnieju do najlepszych. Minimalna wygrana z Kurtem Maflinem w decydującym frejmie i przegrana z debiutantem to nie jest szczyt możliwości zawodnika pochodzącego z Leicester. Mimo całkiem udanego sezonu (wygrane dwa turnieje rankingowe) spodziewaliśmy się więcej po mistrzu świata z roku 2014. W pierwszej rundzie doszło do trzech wygranych kwalifikantów rozgrywek. Wspomniany już Anthony McGill pokonał Stephena Maguire’a, Graeme Dott poradził sobie z Rickym Waldenem i Matthew Stevens bez najmniejszych problemów wygrał z jednym z trzech Walijczyków występujących w turnieju.
Najlepszym spotkaniem tegorocznych mistrzostw był oczywiście pojedynek finałowy. Jednak nie tylko ten mecz wszystkich zachwycił. Starcie ćwierćfinałowe między Neilem Robertsonem a Barrym Hawkinsem było perfekcyjne pod względem emocji, brejków oraz taktyki. Górą okazał się Barry, który jak się później okazało nie wytrzymał kondycyjnie po wykańczającym meczu z Australijczykiem i nie dał rady w meczu z Shaunem Murphym.
Snookerowy sezon 2014/2015 dobiegł końca. Czeka nas mała przerwa, gdyż od czternastego maja rozpoczynają się zmagania amatorów o byt w upragnionym Main Tourze. W rozgrywkach wystąpi dwóch Polaków: Kacper Filipiak i Adam Stefanów. Na anteny Eurosportu snooker powróci już pod koniec czerwca. A tymczasem do zobaczenia w nowym sezonie.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.