Wywiad z Marcinem Rosłoniem

blank
fot.

Przypominamy kolejny wywiad. Tym razem z Marcinem Rosłoniem, z którym w 2012 roku rozmawiał nasz redaktor naczelny, Piotr Barwaśny. „Rosół” były piłkarz a obecnie jeden z najlepszych komentatorów Canal+. Specjalista od angielskiej Premier League i pasjonat tej ligi. Zapraszam do lektury.

Jak wyglądała Twoja droga do dziennikarstwa?
– Z pozoru banalnie. Grałem w III lidze w rezerwach Legii Warszawa, trenowałem z pierwszą drużyną i studiowałem dziennikarstwo na Uniwerku Warszawskim. Poza tym miałem świetne relacje z prezesem klubu Markiem Pietruszką, który zawsze witał mnie z uśmiechem swoim tekstem: „O, idzie przeciętny piłkarz obdarzony nieprzeciętną inteligencją”. Szatnia piłkarska to nie przelewki, ironia, drwiny są na porządku dziennym, nikt się boczy, nie obraża. Wbijanie szpilek to norma. Pewnego dnia Marek Pietruszka zapytał mnie czy myślę o stażu w jakiejś telewizji. Lekko przetarł wycieraczkami mój piłkarski punkt widzenia, moje marzenia o karierze pierwszoligowca. Otworzył szybę na inne kierunki. Po treningu dostałem w sekretariacie bezpośredni telefon do ówczesnego szefa sportu w CANAL+ Janusza Basałaja, a chwilę później po krótkiej z Nim rozmowie byłem umówiony na wstępne spotkanie. I jak już wpadłem to przepadłem w redakcji do teraz.

Były piłkarz ma łatwiej komentować mecze? Kariera piłkarska pomaga w komentowaniu? Jak wspominasz swoją karierę piłkarską?
– Grę w piłkę zakończyłem z medalem Mistrza Polski w 2006 roku. Jesienią byłem podstawowym zawodnikiem Legii, wiosną uzupełnieniem składu. Mija 6 sezonów i nikt po nas przy Łazienkowskiej tytułu nie zdobył, więc im więcej czasu upływa, tym bardziej doceniam to, co osiągnąłem. Ja raczej nie mam tendencji do nadmiernego przeceniania rzeczy, którymi się zajmuję. Ale moja gra w ekstraklasie otworzyła mnie na piłkarzy, ufamy sobie bezgranicznie jako stworzenia z tego samego środowiska, a medal to mandat na całe dziennikarskie życie. Każdy z komentatorów ma swój pomysł na mecz. Ja pasjonuję się futbolem jako grą, wyłapuję każdy genialny pomysł nawet przy zepsutym podaniu, unikam kategorycznej krytyki, bo sam wiem, jak trudno dobrze kopać piłkę, dostrzegam drobiazgi, które innym umykają, umiem czytać grę. To mój komentatorski kapitał dzięki piłce, mojej największej życiowej pasji od kiedy pamiętam.

Dobrze układa się współpraca z kolegami z CANAL+?
– Perfekcyjnie. Przyszedłem do redakcji ponad dekadę temu jako żółtodziób, a stałem się dzięki pomocy każdego z naszej dziennikarskiej szatni, jednym z nich. Mamy bardzo bliski kontakt, szczere intencje, łączy nas pasja, ambicja i pomysłowość.

Jesteś ekspertem od angielskiej piłki. Komentowanie innej ligi byłoby mniej ciekawe?
– Na początku, gdy trzeba było starać się o każdy mecz do komentowania, brałem w ciemno każdą ligę, gdzie z jakiegoś względu był wakat. Zajmowałem się La Liga, Serie A, Ligue 1, ale Premier League to moja miłość, nie platoniczna, ale z wzajemnością, bo nigdy nie pozwala mi się nudzić, pozytywnie nakręca, pasuje do mojego boiskowego zaangażowania, uwielbiam jej tempo, kolory, jakość. To mój świat. Poza tym zajmuję się jeszcze naszą ekstraklasą, lubię wyjazdy, bo jestem na stadionach, a to poszerza perspektywy. Każdy mecz na żywo to super przygoda!

Komentowałeś derby Manchesteru wprost z Etihad Stadium. To było ważne dla Ciebie wydarzenie i wyróżnienie, że to Ty a nie Andrzej Twarowski komentował ten mecz?
– Derby były znakomite niekoniecznie jako mecz, ale wyprawa. Z hotelu zrobiłem sobie przebieżkę na stadion przez City, na 8 godzin przed meczem namierzyłem swoje media entrance, zrobiłem dwa kółka wokół Emirates Stadium i wchłonąłem część tego, czego będę świadkiem wieczorem. Derby nie zawiodły dzięki City, sir Alex właśnie 30 kwietnia przekombinował, zagrał zbyt zachowawczo, jak nie On w decydujących meczach. To kosztowało ostatecznie słono. Wielki stadion, wielkie emocje, serdeczni ludzie, wielkie nazwiska – marzenie każdego komentatora.

Jak się przygotowujesz do komentowania meczu?
– Mam zeszyt, już szósty, w którym odręcznie spisuję ciekawostki do każdego meczu. Przy dużym natłoku pracy korzystam z komputera, ale notatki robione długopisem zostają od razu w głowie. Poza tym są genialną pamiątką na zawsze. Zresztą skłaniają też do skupienia, do skracania zapisków, do myślenia od razu, komputer trochę to ogranicza. Ja lubię pisać, więc długopis to mój kompan. Każdy mecz to inna historia, inny czas przygotowania, różne źródła. Internet, ludzie, koledzy w klubach, gazety. Nie sposób się pogubić.

Prowadzisz program „1 na 1”. Cieszy się on uznaniem? Jesteś zadowolony, że jesteś gospodarzem tego projektu?
– Ten program przejąłem od Tomka Smokowskiego, gdy skończyłem zawodowo kopać piłkę. Uznaliśmy, że piłkarz z piłkarzem, trenerem, sędzią szybko się dogada, zniknie bariera. Lubię te spotkania, otwieranie moich gości, ale też przedstawianie ich widzom jako zwykłych ludzi, z ich marzeniami, pasjami, ułomnościami charakterów. Czasem od innej strony, bez piłki w pierwszym planie. Kamera nie stanowi przeszkody, staje się dla nas nieobecna, stąd nasz luz w „1na1” nie jest udawany.

Nawiązując do Twojego nowego programu „O CO BIEGA?”, bieganie to także Twoja pasja?
– Bieganie to wolność. Kiedyś wydawało mi się nudne, bezwartościowe, bezsensowne, gdy nie było w pobliżu piłki do kopnięcia. Teraz w piłkę nie gram zupełnie, odmawiam wszystkim, biegam natomiast ponadnormatywnie. Ostatnio zaliczyłem kameralny Cross nad Pilicą i równie trudny jak piękny Bieg Druha Marduły po Tatrach. Mam za sobą różne dystanse, od ulicznej płaskiej dyszki po 120 kilometrów po górach wokół masywu Mont Blanc. Byłem na trasie niemal przez dobę. W bieganiu nie ma ograniczeń, a ja jestem sobie trenerem, lekarzem, masażystą, magazynierem, dietetykiem… To rozwija. Naprawianie błędów, korygowanie potknięć, szlif samego siebie to mnie właśnie porywa. Przepadłem w biegu Mój program „O co biega?” jest kolejnym projektem, w którym próbuję od podszewki wgryźć się w temat. Odkrywam, sam się uczę, przedstawiam biegi, ciekawych ludzi, razem z Anitą Mazur i Kubą Polkowskim, moim młodszym redakcyjnym koleżeństwem, zarażamy bieganiem. Chcemy robić program, który zachęci amatora, a nie zrazi profesjonalisty. Chcemy być sumienni – bieganie to przyjemność, endorfiny, swoboda, ale też praca, ból, pot, wyrzeczenia.

Nie żałujesz, że nie miałeś okazji pracować przy Euro i komentować meczów tej imprezy?
– Mam kontrakt z CANAL+ i tu się realizuję, więc nie żałuję. Pewnie gdybym nie komentował co tydzień kilku meczów Premier League i naszej ekstraklasy, mógłbym pozazdrościł, bo trzeba przyznać, że przeżycia podczas takiej imprezy w naszym kraju są niesamowite. Ale z drugiej strony ekranu EURO też jest super. Jestem zdecydowanie częścią entuzjastów tego turnieju i dziękuję naszej reprezentacji za wielkie emocje. Stresowałem się jakbym to ja sam miał wyjść na płytę główną Narodowego!

Miałeś w ostatnim czasie jakieś propozycje z innej telewizji?
– Nie.

Jak oceniasz realizację Euro 2012 przez TVP?
– Nie skupiam się na tym podczas oglądania, więc musi być w porządku, skoro nic nie boli.

Z kim w duecie najlepiej Ci się komentuje?
– Każdy ze współkomentatorów CANAL+ to inna bajka. Z Rafałem Nahornym i Przemkiem Rudzkim przy lidze angielskiej mogę pozwolić sobie na więcej z piłkarskiego punktu widzenia, inaczej, gdy komentuję mecz polski z ekspertem byłym piłkarzem, wtedy muszę i zostawiam mu więcej pola do analizy gry. Nie mam faworytów, z każdym pracuje się świetnie.

CANAL+ to wymarzone miejsce do pracy dla dziennikarza?
– Tak. Dla każdego: od żółtodzioba przez eksperta po dziennikarza pełną gębą.

Jakie marzenia związane z telewizją ma Marcin Rosłoń?
– Grać w jednym klubie najdłużej jak się da. Ja jestem stały w uczuciach. No i lubię grać na maksa a to w CANAL+ mamy zapewnione!

Dziękuję bardzo za wywiad.
– Również dziękuję i pozdrawiam.

Rozmawiał Piotr Barwaśny.
Wywiad został przeprowadzony 20 sierpnia 2012 roku.