Dzisiejszym bohaterem naszej rozmowy jest Piotr Olkowicz, komentator platformy nc+, którego największą pasją jest sport żużlowy. W naszej rozmowie przybliży, dlaczego „nisza” „niszy” nierówna, a także co może być wynikiem chemii między współkomentatorami. Poza tym wyjaśni co to „facecooler”? Zapraszamy do lektury.
„Żużel jest uznawany za dyscyplinę niszową”. Czy Pan, osoba która przemierzyła tysiące kilometrów komentując wyścigi żużlowe, mogłaby obalić tę tezę?
– Może być ciężko, bo żużel jest generalnie dyscypliną niszową. Możemy tylko analizować jak ta nisza się wypełnia. Zróbmy to na przykładzie dwóch miejsc na świecie na literę A. Czym innym jest „niszowość” żużla ze względu na kontekst społeczny i marketingowy w malutkim bawarskim Abensbergu, a czym innym w Auckland. W obu przypadkach znamiona definicji „niszowy”, czyli trudno dostępny, są jak najbardziej spełnione. A tak na poważnie zachodzą zjawiska wysuwające żużel z niszy, jednak tempo tych zmian jest na tyle wolne, że trudno oczekiwać w najbliższych latach jakiegoś globalnego przełamania. Nie mają na taki stan rzeczy większego wpływu nawet takie sytuacje, jak weekend z Grand Prix w walijskim Cardiff, gdzie żużlem żyje wówczas przez kilka godzin praktycznie całe centrum miasta. Pechowo ułożyły się okoliczności w pierwszym sezonie rozgrywania Grand Prix w Warszawie. Nawet przeniesienie rundy Indywidualnych Mistrzostw Świata z Nowej Zelandii do australijskiego Melbourne pokazało w jakiej speedway jest niszy. Grand Prix na Etihad Stadium nie miało zadowalającej widowni, bowiem w tamten weekend w Melbourne odbywało się równolegle jeszcze kilka wielkich eventów kulturalno-rozrywkowych i na żużel zwyczajnie zabrakło chętnych. Widzę jednak światełko w tunelu i słyszałem ostatnio sporo o działaniach, które mogą popchnąć żużel w nadspodziewanie dobrym kierunku. Poczekajmy…
Wiemy, że Pana pasja do speedway`a narodziła się dzięki wizycie w rodzinnej miejscowości Hansa Nielsena. Zatem czy to Duńczyk, popularny „Profesor”, jest Pańskim idolem?
– Był. Chodziłem na żużel w Lublinie jeszcze zanim ktokolwiek mógł pomyśleć, że któregoś dnia przyjedzie do nas Hans Nielsen i będzie jeździł z koziołkiem na plastronie. Jednak kiedy przybył w roku 1990 to było jak śruba, która dokręcona, zwiększyła moje zainteresowanie czarnym sportem. Pomyślałem, że jeśli Hans może przyjechać do nas, to może któregoś dnia my pojedziemy do niego. Tak też się stało. W 1994 obserwowałem z trybuny prasowej w duńskim Vojens, jak po problematycznym wykluczeniu rzuca w stronę wieżyczki sędziowskiej garścią żużla, a potem w biegu dodatkowym traci złoty medal w ostatnim finale jednodniowym Indywidualnych Mistrzostw Świata na rzecz Tony’ego Rickardssona. W ubiegłym roku zostałem zaproszony do domu Hansa na samej północy Jutlandii, a od samego nagrania jego wypowiedzi do filmu dokumentalnego o Tomaszu Gollobie, ważniejsza była pogawędka przy kawie i ciasteczkach, o tym co w polskim i światowym speedway’u piszczy. A nasze ostatnie spotkanie miało miejsce w Warszawie, kilka tygodni później, w dosyć smutnych okolicznościach, bowiem po piątkowym treningu oglądając nawierzchnię ułożoną przez Ole Olsena, stwierdziliśmy, że Grand Prix na Narodowym raczej nie ma większych szans na normalne odjechanie, co niestety nazajutrz się potwierdziło.
Praca reportera w parku maszyn znacząco różni się od pracy na stanowisku komentatorskim. Na co trzeba zwrócić uwagę przygotowując się do każdej z tych ról i która bardziej Panu odpowiada?
– Mnie z racji wieloletniego doświadczenia zdecydowanie bliżej mentalnie do stanowiska komentatorskiego. Ciężko jest jednak komentować nie wiedząc, co dzieje się na dole w parku maszyn, bo często tam rozgrywa się równie ważna gra, jak ta, którą możemy obserwować na torze. Dlatego tak pożądane przez widzów, a co za tym idzie często pokazywane są w transmisjach kulisy meczów żużlowych. Wiele ciekawego można tam zobaczyć, ale to w dalszym ciągu nie wszystko. Sporo rzeczy dzieje się bowiem za kulisami. Dobry reporter współpracujący w tworzeniu narracji z komentatorem jest moim zdaniem w stanie pomóc we wnikliwym „czytaniu gry”, a co za tym idzie może zagwarantować telewidzowi dogłębne, insiderskie wręcz śledzenie przebiegu zawodów. Co do przygotowania do każdej z ról… Najważniejsze jest właśnie właściwe przygotowanie…
Każdy ma w swoim życiu chwile które chciałby zapamiętać na bardzo długo. Gdyby miałby Pan wybrać jakieś momenty z kariery komentatorskiej to co by to było?
– Nazbierało się tego całkiem sporo, niezłą książkę można by napisać. Najbardziej pamiętam rzeczy miłe, czyli stany euforyczne związane z dobrymi, zwycięskimi występami naszych reprezentantów. Długo nie zapomnę pewnego wrześniowego wieczoru we włoskim Terenzano, kiedy Tomasz Gollob przypieczętował tytuł mistrza świata. Nastroju, kiedy mogłem oznajmić całej żużlowej Polsce, że oto mamy drugiego Polaka w koronie, a potem jeszcze przeprowadzić wywiad z mistrzem. Pierwszą dłuższą szczerą rozmowę, w okolicznościach, kiedy zaczęło to do nas wszystkich docierać, w jak ważnym wydarzeniu uczestniczymy. Nie zapomnę też kilku innych ważnych zwycięstw Tomasza, ale i wygranych turniejów Jarka Hampela oraz złotych medali naszej drużyny narodowej. A już dwudniowy dreszczowiec w Lesznie w 2009 roku czy również przełożona powtórka finału w Vojens rok później, to są rzeczy, które dziś możemy wspominać, jako rzeczy mistyczne.
Charakterystyczną cechą pracy „na żywo” jest tworzenie nowych ksywek, wyrażeń. Kibice mają w pamięci „Tajskiego” (Tai Woffinden), Fredki (Fredrik Lindgren), „prace agroturystyczne”. Te określenia powstawały pod wpływem chwili „na antenie” czy takiej luźnej swobodnej rozmowy w gronie kolegów – reporterów?
– „Tajskiego” ochrzcił tak jego kolega z Wilków z Wolverhampton, czyli Adam „Skóra” Skórnicki, „Fredkę” wymyślili pewnie jego polscy mechanicy. Przenikanie pewnych słówek czy zwrotów, czy żargonu środowiskowego było zawsze naturalne dla kogoś zakorzenionego w środowisku. Pamiętane, oryginalne metafory powstawały jednak często pod wpływem impulsu, chemii ze współkomentatorem. Ktoś mi niedawno przypomniał taki turniej Grand Prix rozgrywany w Toruniu, który miałem przyjemność komentować z Piotrem Protasiewiczem, którego niezwykle cenię, podobnie, jak Rafała Dobruckiego, za inteligentny pragmatyzm. W jednym z wyścigów Tomasz Gollob pojechał dosyć ostro ze swoim kolegą z gorzowskiej Stali Nicki Pedersenem. Piotr stwierdził, że z pewnością ich spotkanie w parku maszyn zakończy się pretensjami i ostrą reprymendą. A, że Duńczyk był wówczas prekursorem i jako jedyny używał notorycznie „facecoolera”, czyli ręcznej dmuchawki do chłodzenia twarzy, skojarzyłem ten fakt i zapewniłem Piotra i widzów, że odpowiedź Tomasza będzie krótka: – Nicki idź się odmuchawuj!! Także takie rzeczy powstają przeważnie sytuacyjnie.
Znany głos, charakterystyczna jego barwa stała się nieodłącznym elementem żużlowej Polski. Ostatnimi czasy jednak czegoś brakuje. Transmisje bez Pana tracą pewną magię. Przecież elementem nieodłącznym wielu transmisji były anegdoty, historie, krótkie opowieści co działo się tuż przed zawodami.
– Miło mi to słyszeć. Słyszę to jednak nie po raz pierwszy. Po skomentowaniu 140 turniejów Grand Prix i blisko 50 zawodów Drużynowego Pucharu Świata na przestrzeni ostatnich lat wyrosło liczne grono kibiców, którzy doceniają moją pracę. Cóż wypracowanie własnego stylu to nie jest łatwa rzecz, mnie się udała, choć wymagało to pewnego czasu. Przedstawienie tego czego nie widać na ekranie, a co może być istotne dla przebiegu sportowej rywalizacji, jest wydaje mi tak samo ważne jak prześledzenie samej rywalizacji. Budowanie atmosfery poprzez pokazywanie kontekstu, zarysowanie tła i okoliczności pozostaje po prostu ciekawe dla kibiców przed odbiornikiem, a okraszone dodatkowo nutą humoru pozwala lepiej poznać bohaterów i zrozumieć background ich rywalizacji, co jest szczególnie ważne w tak niebezpiecznym sporcie, jak speedway.
Podczas naszej rozmowy telefonicznej wywnioskowałem, że nadal żyje Pan sportem motorowym. Czy w takiej trochę innej roli, nazwijmy to „zwykłego kibica”, czuje się to samo co z mikrofonem na stanowisku komentatorskim? Czy jednak czegoś brakuje?
– Dla kogoś, kto występuje w telewizji, to uczucie określa się potocznie tremą, choć w moim przypadku zwykłem to nazywać takim swoistym sprężeniem przed wystąpieniem publicznym. Nie jest to nic wstydliwego ani złego. Po prostu nie można przystąpić do takiego zadania, tak jak przyjść do biura i rano włączyć komputer. Podobnego dreszczyku doświadczyłem niedawno menadżerując drużynie Nice Racing podczas zawodów Speedway Best Pairs w Ostrowie. Nowe, ale bardzo ciekawe wyzwanie, takie swoiste przejście na drugą stronę barykady. Rozszerzanie horyzontów. Naturalnie ten krok nie był dla mnie jakimś milowym w sensie trudności, odnalezienie się poszło łatwiej, chociażby dzięki zawodnikom z teamu – braciom Łagutom i Antonio Lindbackowi, ale również kolegom menadżerom z innych teamów. Śmialiśmy się potem z Jackiem Frątczakiem, że w naszych podchodach w parku maszyn, nie zabrakło prób przechytrzenia się nawzajem, kto zorganizuje „lepsze” równanie i polanie toru. Kiedy jest się z zawodnikami i słucha ich sugestii co do nawierzchni w ogniu walki, poznaje się prawdziwe oblicze żużla. I jakie to ma przełożenie na rywalizację. Dlatego to takie ważne. Bo przecież od stanu nawierzchni i dopasowania do niej sprzętu zawodników zależy powodzenie ich zmagań. Kto tego nie rozumie, zwyczajnie nie rozumie żużla.
Na antenie podkreślał Pan, że komentatorskie szlify zdobył dzięki śp. Robertowi Rymarowiczowi. A co Pan mógłby przekazać młodym adeptom tej trudnej dziedziny dziennikarskiej?
– Tak rzeczywiście było. Z Robertem poznaliśmy się jeszcze za czasów przedtelewizyjnych. Organizowaliśmy wspólne wyprawy z Warszawy na imprezy żużlowe, gdzie wybieraliśmy się prywatnie bądź służbowo, on jako korespondent Przeglądu Sportowego, ja Expressu Wieczornego. Mimo różnicy wieku zawsze doskonale się dogadywaliśmy, i na niwie sportowej i prywatnej. Podobnie było kiedy znaleźliśmy się razem w barwach Canal+. Zawsze chodziło nam o to, żeby robić dobrą robotę, obracając się w obszarze, który obaj kochaliśmy. Wiele się od Roberta w życiu nauczyłem, zarówno jeśli chodzi o arkana speedwaya, jak i zawodowe rzemiosło. Każdemu życzę takiego nauczyciela i w pewnym sensie mentora, choć dzisiaj taki rodzaj relacji ludzkiej i zawodowej jest już raczej niespotykany. Takie czasy. Sądzę, odnosząc się do drugiej części pytania, że aby zaistnieć na poważnie w zawodzie dziennikarza czy komentatora sportowego najważniejsza jest pasja. Jednak tylko ona może nie wystarczyć do odniesienia sukcesu. To jest system naczyń połączonych i jest również trochę tak, jak ze sportowcami. Często trenerzy przyglądając się młodzieży wyłapują najbardziej utalentowanych. Tak samo jest w dziennikarstwie, bez tego czegoś od Stwórcy ciężko jest zostać wyróżnionym czy wybitnym. Jednak sam talent nie wystarczy. Wszystko co możemy odziedziczyć w genach, należy poprzeć ciężką, konsekwentną pracą. Później pozostaje nam pomysłowość, pracowitość, kreacja, niekonwencjonalność. A propos, przypomniała mi się taka historia. Komentowaliśmy kiedyś, już po śmierci Roberta, zawody Grand Prix we Włoszech z Grześkiem Milko. I dla zróżnicowania nastrojów w oczekiwaniu na wieści o stanie zdrowia zawodnika po poważnym upadku, zaczęliśmy na antenie komentować mocno ściszonymi głosami. Zwyczajnie szeptać!!! Wielu odbiorców oceniło, że przyniosło to znakomity efekt! Było pasujące do sytuacji i po prostu szczere. Taki szept rozsądku. Okazuje się, że jeśli to zadziała, o żużlu można nawet mówić szeptem!
Chcielibyśmy, aby szybko powrócił Pan na stanowisko komentatorskie. Dla wszystkich życzliwych talentu Pana Piotra Olkowicza, chcących pomóc, zapraszamy do włączenia się w akcję na Facebook`u pt.: „Chcemy powrotu Piotra Olkowicza” dostępnej pod adresami
https://www.facebook.com/Chcemy-powrotu-Piotra-Olkowicza-904541483007334/?fref=ts
oraz
https://www.facebook.com/Chcemy-powrotu-Piotra-Olkowicza-1209864202367804/
Rozmawiał Michał Lewandowski
Absolwent dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Moja pasja to sport, w szczególności piłka nożna i sporty zimowe. Wielki fan Serie A i wierny kibic AC Milanu.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.