Przypominamy kolejny wywiad autorstwa naszego redaktora naczelnego, Piotr Barwaśnego. Tym razem mowa tu o Rafale Dębińskim, ekspercie Canal+ od francuskiej Ligue 1. Zapraszamy do lektury.
Dlaczego przerwał Pan karierę piłkarską?
– W wieku 21 lat zadebiutowałem w Ekstraklasie, niestety skończyło się na dwóch występach. Pięć lat później wciąż grałem w trzeciej lidze (dziś to już 2 liga, śmieszne…). W tym czasie miałem kilka kontuzji, sporo niepowodzeń, przestałem wierzyć w to, że jeszcze wrócę do Ekstraklasy. Uważałem, że tylko na tym poziomie gra ma sens. Równocześnie zacząłem pracować w CANAL+, rozsądek podpowiadał, że to bardziej przyszłościowe zajęcie. Mimo to, czasami żałuję, że się poddałem. Dziś mam wspaniałą pracę, którą bardzo lubię, ale bycie piłkarzem to najpiękniejszy zawód na świecie! Oczywiście jeżeli kocha się piłkę i granie w nią. Ja kocham.
Jak to się stało, że został Pan dziennikarzem i jak trafił Pan do Canal+?
– Przed mistrzostwami świata 1998 roku brałem udział w konkursie organizowanym przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych Francji i francuską ambasadę w Polsce. Ten konkurs odbywał się równocześnie w kilkudziesięciu krajach, nagrodą był wyjazd na Mundial, wraz z możliwością obejrzenia co najmniej dwóch meczów. Polski finał tego konkursu miał miejsce w studiu im. Agnieszki Osieckiej w radiowej Trójce, to było coś na kształt teleturnieju 1 z 10. Pytania zadawali Michał Olszański po polsku i Tomasz Smokowski po francusku. Byłem jednym z 10 zwycięzców. Tam poznałem Tomka. Pół roku później zostałem zawodnikiem Legii, i kilka razy spotkałem go na meczach. Kiedy po kilku latach grałem już tylko w rezerwach warszawskiego klubu, Marcin Rosłoń, który już pracował w CANAL+, przyprowadził na trening … Andrzeja Twarowskiego. Widząc, że moja przygoda z piłką powoli się kończy Andrzej zapytał: „Co ty zamierzasz robić? Zadzwoń do „Smoka” (wiedział, że go znam, że studiuję dziennikarstwo i, że znam język francuski), potrzebuje pomocy przy Ligue1, weźmie Cię na praktyki.” Zadzwoniłem. Chodziłem we wtorki po treningu pomagać mu przy magazynie ligi francuskiej. Najpierw robiłem dla niego tłumaczenia, później zacząłem zakładać hełmofon i czytaliśmy z podziałem na role wywiady. Wreszcie skomentowałem pierwszy „skrót” z meczu. To było PSG-Nantes. Ów skrót trwał około 4 minut, ja go zgrywałem ze 40 minut. Koszmar! Ale Tomek się „uparł”, że coś ze mnie będzie. Wtedy redakcja była jeszcze na ul. Kawalerii, tuż obok Legii. Zostałem do dziś.
Czy liga francuska jest Pana pasją czy ma Pan jakąś inną ulubioną ligę?
– Spędziłem cztery lata we Francji kiedy byłem dzieckiem. Od tamtej pory Ligue1 jest mi bardzo bliska. Autentycznie się nią pasjonuję i nie zazdroszczę kolegom od Premier League, La Liga czy Serie A. Nie zamieniłbym się. A moją ulubioną ligą jest nasza poczciwa T-Mobile Ekstraklasa, Ligue1 jest pół kroku za nią.
Jak skomentuje Pan odejście z Canal+ Jacka Laskowskiego? Czy był Pan w dobrym kontakcie z Jackiem Laskowskim?
– Do odejścia Jacka Laskowskiego nie zamierzam się odnosić. Powiem tylko, że to bardzo dobry komentator.
Jak czuje się Pan prowadząc magazyn „Liga+”?
– Bardzo dobrze, dziękuję. Chociaż, gdyby ktoś mi powiedział kilka lat temu, że będę prowadził Ligę+, którą przez długie lata oglądałem, to bym nie uwierzył. Zawdzięczam to „Smokowi” i „Twarożkowi”. To oni wymyślili kiedyś program Liga Gra, oni wymyślili, że będziemy go prowadzić na zmianę z Marcinem Rosłoniem. To była świetna nauka. Później dostałem propozycję, żeby zostać gospodarzem Ligi+. To była propozycja nie do odrzucenia, podniosłem rękawicę i nie żałuję.
Czy biegle włada Pan językiem francuskim i czy zna Pan jakieś inne języki obce?
– Jak już wspomniałem mieszkałem we Francji 4 lata, chodziłem do francuskiej szkoły. Kiedy w wieku 13 lat wracałem do Polski to lepiej mówiłem po francusku niż po polsku… Francuski znam bardzo dobrze, angielski dobrze, uczyłem się też na studiach włoskiego, ale ten język niestety zaniedbałem. Ciągle sobie obiecuję, że do niego wrócę i odświeżę wiedzę, która jest gdzieś schowana głęboko w głowie.
Z jakim dziennikarzem utrzymuje Pan najlepszy kontakt?
– Musiałbym wymienić z pół naszej redakcji… Może to brzmi mało autentycznie, ale nic na to nie poradzę (śmiech). To tak jak z drużyną piłkarską. Zawodnicy muszą do siebie pasować charakterologicznie, chociaż wiadomo, że jednych lubi się bardziej innych mniej. Jednak nie ma osoby w naszej redakcji, której nie lubię. Jak na grupę około 30 osób to chyba nieźle…
Czy chciałby Pan kiedyś zostać trenerem piłkarskim?
– Owszem, chodzi mi to po głowie. Tylko jakoś nie mogę w sobie zebrać sił, żeby zapisać się na kurs. Lenistwo, niestety. Zwłaszcza praca z dziećmi wydaje mi się ciekawa. Uważam, że w całym systemie szkolenia najważniejsi są właśnie trenerzy (i równocześnie wychowawcy, co bardzo ważne) dzieci i młodzieży. To z efektów ich pracy korzystają trenerzy seniorów i trener naszej najważniejszej drużyny – reprezentacji.
Ma Pan jakiegoś ulubionego komentatora/dziennikarza którego lubi Pan słuchać?
– Jest takich kilku w naszej redakcji, ale bez nazwisk. Pomyślą, że się podlizuję… No dobrze, zrobię jeden wyjątek. Andrzej Twarowski. Jego sposób komentowania meczów jest nie do podrobienia. Emocje, nieprawdopodobne porównania, jedyne w swym rodzaju poczucie humoru, cięta riposta. Z tym się chyba trzeba urodzić. To trochę jak z Messim i Ronaldo. Portugalczyk to kapitalny piłkarz i tytan pracy, ale nigdy nie dorówna Messiemu, choćby ćwiczył 10 godzin dziennie. Z tym się trzeba urodzić i kropka. Pewnych rzeczy nie można wytrenować. Nawet ten wiecznie zainfekowany chrypką głos, który jako komentatora powinien go dyskryminować, dodaje mu uroku. Niebywałe. Za to granie z nim w jednym zespole w piłkę jest nie do zniesienia! (śmiech)
Interesuje się Pan jakimś innym sportem niż piłka nożna?
– Kiedy byłem nastolatkiem czytałem „Przegląd Sportowy” od deski do deski. Wysyłałem pliki kuponów w plebiscycie na najpopularniejszego polskiego sportowca. Wiedziałem wszystko, interesowałem się nawet brydżem sportowym czy lataniem precyzyjnym (byliśmy w tym wtedy dobrzy, nie mam pojęcia jak jest teraz), pasjonowałem się kolejnymi sukcesami Waldemara Marszałka w zawodach motorowodnych, pamiętam koszykarki Olimpii Poznań z Małgorzatą Dydek i świetną rozgrywającą Jeleną Szwajbowicz, itd., itd. Byłem fanem NBA ślepo zakochanym w Chicago Bulls. Jordan był dla mnie półbogiem, miałem na ścianie jego plakat w skali 1 do 1! Żaden plakat piłkarza nie był taki duży w moim pokoju! Tylko żużel nigdy mnie nie interesował, mimo że w moim rodzinnym Lublinie jeździł mistrz Hans Nielsen. Dziś zajmuje mnie tylko piłka. Nie byłbym w stanie wymienić połowy drużyn aktualnie grających w NBA. Kiedy w serwisach radiowych słyszę nazwy polskich zespołów siatkówki czy koszykówki z wplecionymi nazwami sponsorów to nie kryje zdziwienia. Nie mam pojęcia o istnieniu tych klubów! Od święta oglądam tylko lekką atletykę.
Jaki był pierwszy mecz skomentowany przez Pana?
– Nie pamiętam, za to pamiętam pierwszy mecz Ekstraklasy skomentowany w CANAL+ na żywo ze stadionu. Wisła-Arka z Grześkiem Mielcarskim, na Suchych Stawach (stadion Wisły był w przebudowie). Zwycięstwo Arki 1-0 po golu Joela Tshibamby. Mecz bez udziału kibiców. Swoją drogą, mecze bez kibiców to jeden z najgłupszych wymysłów w historii ludzkości!!!
Jaki mecz komentowany przez Pana został najbardziej zapamiętany?
– Listopad 2009. Lyon-Marsylia 5-5! 5 goli w ostatnim kwadransie! Końcówkę komentowałem w „dziupli” na stojąco. Ależ to były emocje!
Dziękuje serdecznie za wywiad
– Ja również dziękuję i pozdrawiam.
Rozmawiał Piotr Barwaśny.
Wywiad został przeprowadzony 27 stycznia 2012 roku.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.