Wywiad z Tomaszem Lachem

blank
fot.

Zapraszamy na wywiad z jednym z czołowych komentatorów stacji Eurosport, znanego przede wszystkim z komentowania Bundesligi Tomaszem Lachem.

Tomasz Lach

Zaczniemy tradycyjnie. Jest Pan po studiach lingwistycznych, więc skąd się wzięło dziennikarstwo a nie np. zawód tłumacza?
– Akurat po tych studiach wykonywałem zawód nauczyciela akademickiego – byłem na studiach doktoranckich, ale w sumie po 2-3 latach pracy jako nauczyciel / rektor i doktorant stwierdziłem, że to nie dla mnie. Dotarło jednak szybko do mnie, że zawsze byłem blisko sportu i w teorii i w praktyce. Stwierdziłem, że warto byłoby spróbować swoich sił właśnie w sporcie. Trochę zacząłem się rozglądać. Wtedy jeszcze jako rektor języka angielskiego prowadziłem zajęcia w Radiu ZET. Pracując w tej stacji radiowej zacząłem się interesować jak powstają serwisy sportowe. Postanowiłem też popracować nad samym sobą. Pamiętam, że miałem lekcje dykcji, wymowy. Pytałem się też ludzi z radiowego otoczenia, nagrywałem ich, nagrywałem siebie. Od tej pory podchodziłem do tego bardziej praktycznie. Krok po kroku się do tego zbliżałem.

Redakcja Radia ZET to było Pana pierwsze spotkanie z mediami?
– Myślę, że tak. Oczywiście w roli uczącego angielskiego ludzi, którzy tam byli dziennikarzami.

W Radiu ZET Pan prowadził zajęcia, ale też przygotowywał jakieś programy czy też materiały?
– Uczyłem po prostu ludzi z tego radia języka angielskiego. Oni byli na dość zaawansowanym poziomie. Jednak miałem już tego dosyć. Chciałem jak najszybciej skończyć z tym zawodem. Wykorzystałem trochę sytuację jako, że było to Radio ZET, więc zacząłem wypytywać o różne rzeczy – jak się redaguje newsy, jak się je czyta. Akurat trafiłem tam na jednego już bardzo doświadczonego człowieka, który te newsy czytał. Tak jak powiedziałem, nagrywałem siebie, nagrywałem jego. Puszczałem mu swoje nagrania, a on mi robił różne uwagi odnośnie redagowania, czytania newsów, również dawał rady. To mi pomogło – było praktyczne. Zacząłem już to trochę czuć. Później zacząłem chodzić na lekcje dykcji, ćwiczenia wymowy. Chciałem też zostać komentatorem, dlatego na własne potrzeby komentowałem, nagrywałem to wszystko, a później słuchałem siebie samego. Generalnie chodziło o ćwiczenia. Puszczałem sobie jeszcze wtedy z kaset VHS mecze, które miałem nagrane i je komentowałem. Były to mecze Euro ’96 i Mistrzostw Świata we Francji ’98. To również nagrywałem.

Pierwsze Pana spotkanie z dziennikarstwem sportowym gdzie miało miejsce?
– Na początku chodziłem po różnych mediach. Wtedy jeszcze ich tak dużo nie było – to był przełom wieków. Spędziłem chyba 3 miesiące w Polskim Radiu. Tam uczyłem się pisać newsy, pomagałem robić research. Moje newsy nie były czytane na antenie, ale redaktor Henryk Urbaś zgłaszał swoje uwagi. Wtedy poznałem ludzi, którzy byli w redakcji sportowej I Programu Polskiego Radia.

Pamięta Pan swój debiut na antenie? To była relacja z meczu czy czytanie wiadomości?
– Debiut miał miejsce już w Eurosporcie. W Polskim Radiu byłem 3 miesiące, ale na antenie nic nie wyprodukowałem. Prawdopodobnie moim antenowym debiutem w Eurosporcie było czytanie wiadomości – był taki krótki serwis sportowy.

Kto pomagał Panu „wprowadzić się” do Eurosportu? Od kogo Pan się najbardziej uczył?
– Jednej takiej osoby nie ma. Na pewno pomógł mi ówczesny szef Eurosportu, czyli Witek Domański i ówczesny szef Eurosport News, Adam Widomski. W sumie ja od samego początku byłem nastawiony na to, że chcę komentować. Pisanie newsów, czytanie i redagowanie serwisów – ja to długo robiłem, ale największą frajdę sprawiało mi komentowanie i do tego właśnie dążyłem. Nie ma swojego jednego „mistrza”. Słuchałem wielu komentatorów. Szukałem swojej drogi. Każdy jest inny, inaczej to widzi, inaczej wyraża różne rzeczy, na co innego zwraca uwagę i szuka swojego stylu. Nie wzorowałem się na kimś bezpośrednio.

Zanim zaczął Pan pracować w mediach, zaczął pisać Pan doktorat.
– Tak. To miało być o językach, ale nie z punktu widzenia komentatora sportowego, ale z punktu lingwistycznego. Troszkę na ten temat napisałem pracę magisterską i mnie to interesowało. Z tej pracy tak naprawdę nie powstały nawet zręby, po prostu to było w głowie i w marzeniach. Jak już wcześniej wspomniałem – to nie było dla mnie. W ogóle życie naukowe, akademickie, nauczycielskie, wykładowcze nie jest dla mnie.

Miał Pan staż w redakcji sportowej TVP.
– Tak. To wynikło z tego, że tam był konkurs. Oprócz mnie zakwalifikowano do finału jeszcze 8 lub 9 osób. Cała nasza grupa była przez kilka miesięcy na stażu. Tam przypatrywaliśmy się jak tworzony jest serwis sportowy. Jeździliśmy z reporterami, dziennikarzami na różne relacje. Po prostu patrzyliśmy i uczyliśmy się. Jednym mniej, drugim więcej dawano szansy. To był mój już taki „duży” kontakt z mediami. Byłem w wielu miejscach, w których rozgrywane były wszelakie zawody. Gdy zmarł trener Ryszard Koncewicz, pojechaliśmy na jego pogrzeb. Był mecz na szczycie ligi koszykarskiej w Pruszkowie – również pojechaliśmy. Dużo po prostu jeździłem. Głównie przyglądałem się ludziom, którzy robili serwis sportowy w TVP. Dało mi to bardzo dużo. Dla mnie wtedy komentowanie było najważniejsze, ale tam niestety nie miałem w ogóle do tego dostępu. Chyba pod wpływem tego, że nie miałem tam szans na zaistnienie w komentatorce, odszedłem stamtąd, podobnie jak pozostałe osoby z tej grupy.

Jakieś umiejętności Panu stamtąd chyba zostały. Nie jest to tylko wpis do CV?
– Myślę, że jakieś podstawowe umiejętności na pewno pozostały, szczególnie redagowania newsów. Dużym przeżyciem było też zobaczyć telewizję od wewnątrz, jak to wygląda na żywo, jak się odczytuje te serwisy, jak prowadzący odczytuje mój tekst, bo kilka razy zdarzyło się tak, że coś krótkiego napisałem. Później mi się to nie przydało już, ale poznałem technikę montowania. Naprawdę dużo mi dała wizyta w TVP

Dziennikarstwo pomaga człowiekowi, który nie ma wykształcenia dziennikarskiego, a jednak jest dziennikarzem?
– Nie mam pojęcia. Z tego co ludzie mówią, to jedno nijak ma się do drugiego. Wydaje mi się, że większość dziennikarzy sportowych nie kończyła dziennikarstwa, a już na pewno komentatorzy. Warunek podstawowy jest taki, że trzeba czuć sport i się nim interesować. Studia dziennikarskie mogą jedynie przygotowywać do pewnego stopnia i pod pewnym względem do tego zawodu. To jest taki zawód, który przede wszystkim jest w praktyce. Na studiach tego zawodu nie da się nauczyć. Można się nauczyć teorii, coś podpatrzeć podczas praktyk, ale i tak liczy się praktyka.

Od wielu lat komentuje Pan różne ligi piłkarskie. Najczęściej można Pana usłyszeć podczas transmisji Bundesligi, amerykańskiej MLS i od tego sezonu także przy Lidze Europy. Jest jakaś różnica pomiędzy komentowaniem międzynarodowych rozgrywek, bo niektórzy mówią, że komentowanie Ligi Mistrzów i Ligi Europy to największe wyzwanie? Czy jest to jakaś specyficzna praca?
– Nie wiem czy jest specyficzna, ale ja zawsze do tego tak podchodzę. Akurat jak jest wysoki poziom rozgrywek, akurat Bundesliga i Liga Europy nam to gwarantują, to się po prostu lepiej komentuje. To wcale jednak nie oznacza, że mecze MLS są do kitu. Staram się traktować wszystko równie poważnie. Na pewno mam większą satysfakcję z komentowania, gdy relacjonuje mecz na wysokim poziomie. Nie ukrywajmy też, że Bundesliga i Liga Europy, to jest wyższy poziom niż MLS czy nawet Ekstraklasa. Na pewno ważny jest też kontekst przyjemności, zaangażowania w pracę. Również przyjemniej się komentuje, gdy na boisku znajduje się jakiś Polak.

Zdarzyło się Panu też komentować mecze polskich drużyn.
– Tak. Jest to wtedy większe wyzwanie, większa adrenalina. Nie zwalnia to jednak komentatora z obowiązku podstawowej bezstronności i stąpania twardo po ziemie w ocenie.

W zeszłym roku pierwszy raz polska redakcja Eurosportu wysłała reporterów na mecz Bundesligi. Był Pan wraz z Radosławem Gilewiczem.
– Dla mnie było to ogromne wyróżnienie i wyzwanie. Nasze studio oglądać można było w ponad 20 krajach, w których jest Eurosport 2. Dla mnie to było coś pięknego. Bardzo miło to wspominam, aczkolwiek był bardzo duży stres. Mam nadzieję, że to jeszcze wróci, bo na razie takiego polskiego studia podczas meczów Bundesligi nie robimy, ale wszystko przed nami. Towarzyszyła temu też moja długa rozmowa z Robertem Lewandowskim, która trwała 45 i była nagrywana. Również miałem okazję porozmawiać z innymi polskimi piłkarzami grającymi w lidze niemieckiej. Samo studio, które w sumie trwało 3 godziny, to naprawdę ciężka robota, inna niż komentowanie, ale na pewno było to duże wyzwanie. Ciężko jest mi porównać, bo komentuje już bardzo długo, a studio prowadziłem ledwie kilka razy w swoim życiu, więc jeszcze dobrze się w tym nie osadziłem. Bliższe mojemu sercu jest jednak komentowanie niż prowadzenie studia.

Komentuje też Pan takie ligi jak amerykańska, japońska, które są dla nas nieco egzotyczne. Nauczył się Pan trochę podczas komentowania tych rozgrywek?
– Liga japońska to jest historia sprzed paru lat, bo już jej od kilku sezonów nie pokazujemy, ale podczas komentowania tej ligi bardzo dużo się nauczyłem. Rozszerzyłem horyzonty i przy okazji nawiązałem kontakt z jednym z kibiców, który od paru ładnych lat interesuje się futbolem azjatyckim, a szczególnie japońskim. On mi bardzo dużo pomógł i przekazał mi bardzo dużo swojej wiedzy. Do dzisiaj mam jego opracowania. Do dzisiaj interesuje się tą ligą, która okazała się bardzo dobrą ligą. Komentowało mi się bardzo dobrze. Chciałbym komentować ligę japońską ze względu na jej wysoki poziom. To już historia sprzed lat, ale dużo się podszkoliłem pracując przy tej lidze. Komentując z telewizora, bo ze stadionu trudno byłoby to w Polsce relacjonować, zacząłem rozpoznawać piłkarzy. To nie jest takie proste, bo większość z nich jest w Polsce anonimowa. Był taki czas, że byłem bardzo blisko tej ligi. Teraz jestem trochę dalej, ponieważ jej nie komentuję i brakuje mi czasu, żeby ją dokładnie śledzić. To była świetna przygoda. Chętnie jeszcze kiedyś skomentuję ligę japońską i każdemu ją polecę. MLS to świeża historia, która dalej trwa. To jest taka liga, która się rozwija – tym mnie zaskoczyła. Na pewno w przyszłości będzie lepsza niż jest. Wspaniała rzecz dla dziennikarza jest taka, że Amerykanie świetnie przygotowują statystyki. Nie mam obsesji na punkcie statystyk. Nie można kibica zasypać tymi statystykami. Jestem zdziwiony, że można tak dużo statystyk przygotować do jednego meczu, często jest to 70-80 stron, i to odnośnie byle jakiego meczu, nawet nie hitu. Takie rzeczy, że po raz kolejny okazało się, że na 90-minutowy mecz można przygotowywać się tydzień. Wiadomo, że tego wszystkiego się później nie sprzeda, ale Amerykanie robią to świetnie. MLS to dla mnie taka lekcja – coś nowego.

Co wyróżnia tą ligę? Co można by było przenieść na nasze boiska?
– W MLS jest dobre przygotowanie fizyczne. Myślę, że dużo lepsze niż na polskich boiskach. Tam się szybciej i więcej biega. Nieporównywalna jest otoczka. Inna jest publiczność. To jest familiarne, piknikowe. Myślę, że to ciężko przenieść do nas. W świadomości tamtego społeczeństwa „soccer” jednak coś innego znaczy. Nie mam jakiejś prostej odpowiedzi na te pytania.

Komentuje Pan w Eurosporcie też Ekstraklasę i to też jest wyzwanie, bo z jednej strony jest to „coś” naszego, a drugiej strony brakuje hitów.
– To prawda. Półmetek sezonu za nami, a jakiegoś spektakularnego hitu się nie doczekaliśmy.

Podnosi na duchu, że to jest nasze polskie?
– Tak, to daje adrenalinę, „kopa” i człowiek jednak identyfikuje się z tymi piłkarzami, bo człowiek myśli, że któryś z nich gra, grał bądź zagra w Reprezentacji Polski. Bo z jednym czy z drugim rozmawiał lub porozmawia. Bo rozmawiał z trenerem, jest na stadionie, widzi tych piłkarzy. „Dotykał” tego na żywo i ma świadomość, że to jest to dobrze oglądane, zwłaszcza że mecze piątkowe i poniedziałkowe rozgrywane o 18 mamy na wyłączność w Eurosporcie 2. Jest to bardziej rzeczywiste niż komentowanie jakiegoś meczu średniaków w lidze amerykańskiej.

Eurosport nabył prawa do następnych, po Rio, Igrzysk Olimpijskich. W jakim sporcie, oprócz piłki nożnej, widziałby się Pan podczas tych imprez lub po prostu jakimi dyscyplinami Pan się interesuje?
– To są dwie dyscypliny. Siatkówka, nie tyle halowa, co plażowa, którą kiedyś bardzo często komentowałem. Czuję tą dyscyplinę, wiele razy jeździłem na różne zawody. Przez ładnych parę lat byłem blisko siatkówki plażowej. Zaczęło się od tego, że przez 7 lat Eurosport miał prawa do najważniejszych rozgrywek w siatkówce plażowej. Drugi sport to lekkoatletyka, a przede wszystkim biegi. Sam amatorsko biegam i to czuję. Chcę to komentować i mogę. Ze mną jest tak, że muszę dany sport czuć, żeby móc go komentować.

Mógłby Pan potwierdzić taką tezę, że dziennikarz staje się bardziej wiarygodny, jeżeli sam uprawiał daną dyscyplinę?
– Tak. Nie musiał robić tego zawodowo, ale nawet amatorsko. Wystarczy, żeby to czuł. To bardzo pomaga. Nie musi się tym żywo interesować. Ja jestem tego żywym przykładem. Od małego interesowałem się całym sportem. Oczywiście piłką nożną 100 razy bardziej niż resztą, ale wiedziałem co piszczy w trawie w innych dyscyplinach. Od dziecka wiedziałem co się składa na pięciobój nowoczesny. Wiedziałem np. ile wynosiły poszczególne rekordy, umiałem ocenić czas zawodnika na mecie w biegu na 800 metrów. Nikt mnie do tego nie zmuszał, sam sobie wpajałem tą wiedzę. Ogólna orientacja i zainteresowanie sportem bardzo pomaga dziennikarzowi.

Woli Pan komentować samemu czy z kimś w duecie? Ma Pan jakiegoś ulubionego współkomentatora?
– Na pewno w duecie. We dwójkę jest łatwiej, jest większa interakcja, można chwilę odpocząć, poszukać jakichś informacji, przemyśleć coś w głowie. Z ekspertem można też porozmawiać, pożartować. To jest w sumie rodzaj rozmowy. Jeżeli jest chemia między charakterami to wtedy lepiej się komentuje. Jeżeli mamy wspólne poczucie humoru, wspólne spojrzenie na świat, to jakoś się dopełniamy. Najlepiej sobie cenię takiego eksperta, który pokaże mi coś, czego ja nie widzę. Raz, dwa i później sam już będę to widział. To jest dla mnie bardzo cenne. Jeżeli jest dobry humor, to bardzo on pomaga. Ludzie lubią dobre poczucie humoru.

Jest różnica pomiędzy komentarzem z trenerem a zawodnikiem?
– Nie zawsze. Pamiętajmy, że niektórzy trenerzy byli zawodnikami, a zawodnicy chcą zostać trenerami.

Jest jakieś wydarzenie w sporcie, które chciałby Pan skomentować lub na którym chciałby Pan być obecny?
– Chciałbym skomentować mecz decydujący o Mistrzostwie Polski, którego losy ważyłyby się do ostatniej kolejki.

Z innej beczki. Pana pasją jest śpiewanie. Warto podkreślić, że był Pan uczestnikiem Euro 2012.
– Tak. Śpiewaliśmy hymny na tą imprezę. Wcześniej nagrywaliśmy hymny wszystkich uczestników polsko-ukraińskiej imprezy specjalnie na tą okazję. Na żywo przed meczem otwarcia wykonaliśmy Mazurka Dąbrowskiego. Było to dla mnie piękne przeżycie. Pochodzę z rodziny muzyków. Ojciec dyrygent. Od dziecka ja też byłem muzykalny i tak mi zostało. Tak samo interesuję się muzyką, jak sportem, tylko nie robię tego zawodowo. Do końca życia będą pamiętał te kilka przed meczem Polska – Grecja. Pamiętam, że spojrzałem na Błaszczykowskiego, a on taki podenerwowany – było gorąco, 18 godzina – było napięcie i stres. Z drugiej strony z kolei Samaras, uśmiechnięty, chyba do którejś z dziewczyn z naszego chóru puścił „oczko”. Później pomyślałem sobie – nasi spięci, a tu Grek na luzie.

Widział Pan jeszcze jakiś mecz Euro z bliska?
– Tak. Byłem na niektórych meczach, które były rozgrywane w Warszawie, ale już jako zwykły kibic. Będziemy kontynuowali ten projekt. W lutym zaczynami nagrywanie brakujących hymnów na Euro 2016, czyli tych państw, które nie brały udziału w Mistrzostwa Europy w 2012 roku. To jest przyjemne, bo później jak oglądałem te mecze, zarówno ze stadionu, jak i sprzed telewizora, to słyszałem właśnie nasze wykonanie hymnów. To bardzo buduje. Bardzo miło się robi w środku.

Rozmawiał Krzysztof Wilkosz

Autograf Tomasza Lacha