Wywiad z Marcinem Grzywaczem

blank
fot.

Sportklub jest jego trzecią stacją, po TVN-ie i Wizji Sport, w której pracuje. Ludzie kojarzą go z grubym głosem i wielkimi emocjami, jakie przekazuje oglądającym. Ekspert od piłki angielskiej oraz niemieckiej. Panie i Panowie, przed Wami Marcin Grzywacz!
– Jako kto Pan woli pracować? Dziennikarz prasowy czy telewizyjny?
– Trudno ocenić. Każda z tych specjalizacji ma swoje zalety. Jako dziennikarz telewizyjny można przekazać sporo wiedzy, którą widz może dostać wraz z oglądanym meczem. W dodatku wtedy słychać emocje, które ciężko jest przelać na papier. A ja emocje – co tu dużo gadać – uwielbiam. Uważam, że futbol, to jest właśnie pasja. W dziennikarstwie prasowym, które wydaje się mniej prestiżowe, można dotrzeć do piłkarzy, spędzić z nimi chwilę sam na sam, co daje możliwość podpytania o rzeczy, które później złożą się w dobry wywiad. Lubię duże formy. W Super Expressie, w którym pracowałem około 9 lat temu mało było takich możliwości. Dlatego cieszyłem się z każdej formy współpracy z miesięcznikami.
– Skąd u Pana wziął się pomysł interesowania Pokerem, dyscypliną która wśród Polaków nie cieszy się dużym zainteresowaniem?
– Kartami interesowałem się już od dzieciństwa. Pamiętam dobrze, jak dostałem manto za zabranie kart do szkoły w podstawówce. Wtedy to była gra w makao, potem przyszła kanasta a następnie brydż. Poker też, ale jakoś ta podstawowa gra z wymianą kart, którą wszyscy pamiętają z „Wielkiego Szu” mi nie pasowała. A o texas hold’em nie słyszało się wtedy zbyt wiele. Kiedy pracowałem w Wizji Sport, okazało się że będziemy mieć na antenie turniej pokerowy, organizowany na brytyjskiej wyspie Man. Nikt nie chciał się tego podjąć. Ja się zgłosiłem i tak się zaczęło. Odtąd mogę powiedzieć, ze się interesuję pokerem, czasem gram, ale na pewno nie powiem, że jest to moja pasja. Pasją jest za to dla Kuby Rysia, z którym mam przyjemność pokera w Sportklubie komentować.
– Najlepszy etap w Pańskiej dziennikarskiej karierze?
– Bez wątpienia Wizja Sport. To był najlepszy kanał sportowy w Polsce. Myślę, że gdyby przetrwał, nadal byśmy przodowali. To był kanał robiony z rozmachem, z fantazją. Tam reporter miał wszystko, czego chciał. Kamerę, dźwięk, montaż – proszę bardzo. Wystarczyło mieć tylko pomysł na materiał, felieton. W Sportklubie też jest nieźle. Mamy zgrany, fajny zespół ludzi, którzy znają się na swojej robocie. Trafię do piekła, jeśli powiem, że jest mi tu źle.

– Jakie relacje łącza Pana z Michałem Bunio, który ściągnął Pańską osobę do nieistniejącej już Wizji Sport oraz ostatnio, do SportKlubu.
– He, he, relacje? Normalne – jak między szefem i podwładnym. Choć inne były w Wizji, gdzie Michał był rzeczywiście moim szefem, a tu jest bardziej naszym koordynatorem i opiekunem, niż szefem. Jego doświadczenie przydaje się na pewno w naszej pracy. Współpraca układa się dobrze, ale byłbym obłudny, gdybym powiedział, że między nami zawsze było różowo. W Wizji Sport wyglądało to może bardziej na – jak powiedział były premier – szorstką przyjaźń. Ale jak dorośli ludzie potrafiliśmy sobie wszystko wytłumaczyć i teraz jest naprawdę ok. Myślę, że mamy wzajemnie do siebie dużo zaufania i szacunku.

– Patrząc chłodno z perspektywy czasu na Wizję Sport, czy ona dałaby dzisiaj radę rywalizować m.in. z Canal+ Sport?
– Chłodno się nie da, bo za dużo emocji i uczuć włożyłem w pracę w Wizji Sport. A z Canal+ Sport spokojnie moglibyśmy rywalizować. Nie wiem, czy wszyscy pamiętają, kto pracował dla Wizji. Maciej Kurzajewski, Paulina Smaszcz-Kurzajewska, Jarek Krzoska, Przemek Babiarz, Maciej Jabłoński teraz pracują w TVP. Bożydar Iwanow w Polsacie Sport, Edzio Durda i Wojtek Michałowicz w Canal+, Grzesiek Kalinowski i Robert Sitnicki w nSporcie. Do tego kilka nazwisk, które pracują w prasie i radiu. Do nich wszystkich należy doliczyć również mnóstwo ludzi z zespołów produkcyjnych. Oni wszyscy pracowali w Wizji Sport. Przez te lata na pewno byśmy okrzepli, zgrali się i spokojnie moglibyśmy rywalizować z innymi. Naprawdę jestem o to zupełnie spokojny.
– Rozmawiając z Bartłomiejem Rabijem i Patrykiem Mirosławskim, obaj stwierdzili, że Pan mieści się w czołówce dziennikarzy sportowych m.in. wraz z Andrzejem Twarowskim czy Bożydarem Iwanowem. Jak Pan własnym okiem ocenia swoją dotychczasową pracę?
– Dziękuję kolegom za te miłe słowa, ale nie czuję się zawodnikiem żadnej czołówki, choć nazwiska, wśród których zostałem wymieniony, są naprawdę z najwyższej półki. Staram się moją pracę wykonywać najlepiej, jak potrafię. Myślę, że Polska byłaby w ogóle lepszym krajem, gdyby każdy robił to, co robi najlepiej jak potrafi. Swoją dotychczasową pracę nieskromnie ocenię na 4- w 6-cio stopniowej skali. Jeszcze jednak trzeba pracować, pracować i jeszcze raz pracować nad sobą. I tak pewnie do końca życia.
– Gdybym Pan miał przed sobą piłkę oraz karty, to co Pan by wybrał?
– Piłkę. Nie muszę chyba uzasadniać.
– Co Pan sądzi o dziennikarstwie sportowym w radiu, które jest już od dłuższego czasu detronizowane przez inne środki informacji w postaci prasy, telewizji, oraz Internetu?
– Szkoda, bo w radiu są największe emocje. Dziennikarz radiowy nie może ograniczyć się do suchych faktów. Prasowy opisze, telewizyjny pokaże, z radiowiec musi barwnymi słowami opowiedzieć to, co się wydarzyło, czy też to, co się dzieje. Tomasz Zimoch jest tutaj niezastąpiony. Słychać, że jego erudycja jest ogromna, że posiada wiedzę daleko, daleko wykraczającą poza zagadnienia sportowe. Dlatego liczba i styl jego porównań i metafor są niemal nieograniczona. Chciałbym kiedyś móc usiąść przed mikrofonem i też się tak sprawdzić.
– Najzabawniejsza rzecz, jaka kiedykolwiek Panu się zdarzyła?
– Pamiętam, jak zaczynałem pracę w TVN. Zespół McLaren Mercedes zaprosił nas do Bratysławy na podsumowanie sezonu. Mój szef wręczył mi kasetę i powiedział, że będący na miejscu operator Canal Plus nagra mi wywiad z Davidem Coulthardem. Pomyślałem – nagra nie nagra, taka okazja się nie nadarzy. Poleciałem do Bratysławy, tam w dniu wywiadu z Davidem dowiedziałem się, że za żadne licho operator C+ nie nagra mi tej rozmowy, bo ma swoje zadania do wykonania. Ponieważ miałem rozmawiać jako pierwszy, zapytałem, kto jest po mnie. Dowiedziałem się, że SAT1. Podszedłem do operatora niemieckiej stacji i zapytałem, czy nie chce się wcześniej ustawić do rozmowy, pod warunkiem, że nagra mi wywiad na moją kasetę. Odpowiedział, że nie ma problemu. Z kieszeni wyciągnąłem wielką naklejkę TVN, nalepiłem ją na stand’a McLarena, który stał z tyłu i kazałem mu skadrować logo i twarz Davida. Pogadałem, zabrałem naklejkę i taśmę i spokojnie wróciłem do Warszawy. Muszę przyznać, że Mariusz Walter zachował się bardzo elegancko i wypłacił za ten wywiad godną nagrodę.
– Czy na Pańskiej liście zainteresowań znajdują się transmisje oraz komentatorzy sportowi?
– Lubię angielską piłkę, więc często oglądam ją na Canal+ Sport. Moi ulubieni komentatorzy to Przemek Rudzki, który czyni niesamowite postępy, oraz Andrzej Twarowski, który Premier League ma w małym palcu. Chciałbym kiedyś razem z nimi zrelacjonować jakiś mecz.
– Jakiego typu dziennikarza sportowego Pan nie lubi?
– Kiedyś bramkarz reprezentacji Polski, Adam Matysek pięknie opisał taki typ, którego nie cierpię – kolarz. Wyjaśniam, już o co chodzi. Siedzieliśmy na spotkaniu kadry z dziennikarzami w Konstancinie przed wyjazdem do Korei. W pewnej chwili Adam trącił mnie i pokazując głową powiedział: Zobacz, jadą kolarze. Obróciłem się i ujrzałem kilku starszych kolegów po piórze, dla których spotkanie z kadrą okazało się dobrą okazją do wyżerki i darmowego napitku. Wtedy skojarzyłem i odparłem: „No tak, strefa bufetu”. I takich ludzi właśnie nie lubię. Krążą od konferencji do prezentacji, szukając jedzenia i picia. Nie są zainteresowani kompletnie imprezami, na które przyszli.
– Ogólnie postrzegam Marcina Grzywacza jako…
– Spoko faceta.

– Dziękuję za rozmowę.
Wywiad przeprowadził Mikołaj Baranek. Opublikowany 03.11.2011 r.