Nowi bohaterowie

We wtorek na Anfield wydarzył się cud. Cud, który można rozpatrywać na różne sposoby. Ten sensacyjny triumf Liverpoolu będzie poddawany wielu wnikliwym analizom, jednak dla mnie kluczem do zwycięstwa było przeciwstawienie szybkości The Reds apatii ospałej Barcelony.

Osobowość trenerów obu drużyn odzwierciedla to, co widzieliśmy na boisku. Pozbawiony charyzmy, cichy, do bólu pragmatyczny Valverde konfrontował się z pełnym emocji, temperamentu, szalonym Kloppem.

Wygrać z Barceloną 4:0- to zdarza się naprawdę rzadko. Dlatego należy docenić klasę piłkarzy Liverpoolu, ich charakter, hart ducha, niesamowitą determinację w dążeniu do celu, który był nie z pozoru tylko faktycznie mission impossible, dokonali niemożliwego, ale mimo wszystko mam wrażenie, że wciąż patrzymy na piłkę przez pryzmat emocji. Sytuacje Messiego, Coutinho. Barca miała swoje szanse, można chwalić bramkarza The Reds, ale to powinny być gole. Dzisiaj Dembele wyrasta na kozła ofiarnego, tymczasem ja nie winię za tę klęskę tylko tego rozkojarzonego Francuza. Drużyna nie istniała jako monolit. Mourinho powiedział, że tu nie wygrała taktyka, jakaś myśl trenerska, tylko serce i dusza, ten duch walki. Liverpool na Anfield potrafił wznieść się na wyżyny.
To niesamowite, że gole strzelali piłkarze tak mało znani. W tym meczu w ekipie The Reds tylko jeden zawodnik rozczarował swoją niedokładnością Shaqiri , ale i tak zaliczył asystę, to był kompletny mecz tej szalonej ekipy. Barca nie ma szaleństwa. W pierwszych minutach dała zepchnąć się do defensywy. To nie jest drużyna Guardioli czy Enrique. To nie jest jej tożsamość. Tydzień temu pisałem o dojrzałości Barcelony, niestety we wtorek gracze z Camp Nou obrócili to wszystko w perzynę.
Kiedyś kibice MU przed meczem z Barceloną w finale LM wywiesili znamienny transparent ,,No Messi, no problem”. W rzeczy samej, absencja Messiego albo jego opieszałość sprawia, że Barcelona traci cały swój arsenał. Jeśli po takim meczu mówi się, że nr 1 w ekipie Barcy był Vidal, to ma to swoją wymowę. Facet od kasowania akcji prześcignął wszystkich swoich kolegów z drużyny. Gdzie kreatywność drugiej linii…
Niektórzy mówią, że to sensacja. OK. To ogromne zaskoczenie, jednak mam świadomość, że gdybyśmy dla eksperymentu wyjęli z Barcelony Messiego, otrzymalibyśmy wtedy dwie zupełnie równorzędne drużyny . Co więcej, nawet śmiem twierdzić że w obecnej sytuacji Liverpool mógłby zdecydowanie górować nad Katalończykami. 
Boczni obrońcy The Reds to klasa światowa. Pisałem o tym niedawno. A pomyśleć, że jeszcze jakiś czas temu zachwycaliśmy się Albą. On wczoraj wypracował setkę Messiemu, ale jego gra obronna to koszmar. Trend Alexander Arnold zasłużył na same komplementy swoimi dwiema asystami, szczególnie tą drugą, gdy wykazał się przytomnością umysłu, wykorzystując niezorganizowanie w obronie i gapiostwo graczy gości, ale warto zwrócić uwagę, że w tym meczu Liverpool miał szczęście w nieszczęściu. Kontuzji doznał bowiem Robertson, zastąpił go Wijnaldum i szybko przywitał się z kibicami dwoma golami. Nie mniejsze brawa należą się Milnerowi, który musiał grać tę drugą połowę na lewej obronie.
Nie było na boisku Salaha, nie było też Firmino, ale był za to Origi i to on dwa razy ustawił się odpowiednio, by skierować piłkę do bramki. Jak to brzmi. To mniej więcej wygląda tak, jakby najważniejsze gole w takim meczu strzelał dla Barcelony Boateng.

Nie lubię psychologii sportu, ale sfera mentalna była tu kluczowa. Klopp umie nakręcić swoich piłkarzy. Jego Dortmund miał to szaleństwo, ma to też tym bardziej Liverpool. Barcelona jest ospała, pełna apatii i rezygnacji, pogrąża się w marazmie. Barcelona w tym meczu padła ofiarą swojego minimalizmu. Jasne, miała w pierwszej połowie swoje sytuacje. Wtedy jeszcze Messi był sobą, natomiast po zmianie stron Barca nie reagowała na kolejne ciosy, które zadawał jej Liverpool. Zadziałała tu też niewątpliwie magia Anfield.

Mam wrażenie, że Barcelona nie miała siły, by oprzeć się atakom The Reds przez cały mecz. Wynika to z tego, że w lidze hiszpańskiej Katalończycy mogą grać ekonomicznie, natomiast intensywność grania w Premier League, tempo spotkań jest mordercze, więc siłą rzeczy piłkarze Kloppa byli lepiej przygotowani do tej konfrontacji.
To zabawne. Tydzień temu pisałem o pragmatyzmie i wyrachowaniu Barcelony, dzisiaj mogę ponarzekać na jakże kosztowny minimalizm.  Niektórzy zżymają się, że w Barcelonie nie ma teraz takich indywidualności, jak Neymar.  Brazylijczycy z reguły są na boisku bezczelni. Malcom to gracz z niższej półki, ale gra bez respektu, czemu Valverde na niego nie stawia… Coutinho tylko przypomina mi teraz Andre Gomesa. Ewidentnie się zagubił. Paradoksalnie Liverpool po jego odejściu zyskał. Ta trójka z Anfield od tego momentu gra pierwsze skrzypce.
A kwestia pressingu? Doskoku do rywala. Barcelonę uczył tego van Gaal, ten proces usprawnił Pep. Dzisiaj nie ma agresji w grze Barcelony. Nie ma natychmiastowego atakowania przeciwnika. Wygląda to mizernie przy słynnym gegen pressingu Kloppa.
Valverde swoich piłkarzy ogranicza, natomiast Klopp tworzy z przeciętnych wydawałoby się zawodników wręcz gwiazdy. Ot, taka różnica.
Wielu kibiców liczyło na finał LM pod patronatem Johanna Cruyffa, a tymczasem Tottenham ku zdumieniu wszystkich wyeliminował Ajax. Historia Spurs to odtrutka na współczesny futbol pełen kasy. Tottenham w ostatnich latach w zasadzie nie robił wielkich transferów. Jedynym piłkarzem który wzmocnił drużynę, był Lucas Moura. To zaskakujące, że PSG wypuściło zawodnika, który dał londyńczykom finał Champions League. I znowu powtarza się historia z Liverpoolu. W pierwszej połowie Ajax dominował, grał brawurowo, natomiast w drugiej strata dwóch goli sparaliżowała graczy Ten Haga. To już był głęboka, rozpaczliwa defensywa.
Angielski finał LM nie zapowiada się pasjonująco. Takich meczów w PL jest mnóstwo, ale musimy docenić wysiłek włożony przez obie w drużyny w to, by awansować do tej decydującej rozgrywki na Wanda Metropolitano w Madrycie. Siła woli zaprowadziła ekipy z Anglii do piłkarskiego raju.