Krajobraz narciarskiego Falun – jakie były te Mistrzostwa Świata?

blank
fot.

1

Szwedzka karuzela o nazwie „Mistrzostwa Świata w narciarstwie klasycznym” po 12 dniach rywalizacji zakończyła swój kurs żegnając zawodników, trenerów, działaczy oraz miliony kibiców ściskających kciuki w Falun oraz przed telewizorami. Jak zapamiętamy tę imprezę? Norweska dominacja biegaczek na trasach, przeplatana fatalnym występem na 10 km techniką dowolną? Lecący wysoko w powietrzu i nie pozostawiający złudzeń rywalom Rune Velta oraz Severin Freund? A w końcu może dwa polskie medale, których tak naprawdę się nie spodziewaliśmy? Zapraszam na podsumowanie MŚ w Falun – Radosław Kępys.

Sytuacja przed batalią
Przed rozpoczęciem szwedzkiego czempionatu sytuacja w większości konkurencji klarowała się dość jasno. W biegach pań niepodzielnie miały rządzić Norweżki. U panów nigdy nie wszystko wiadomo na pewno, ale wydawało się, że reprezentant krainy fiordów – Peter Northug, w jaskini szwedzkiego lwa będzie chciał wygrać jak najwięcej. W kombinacji norweskiej doskonale w tym sezonie spisywał się Eric Frenzel, ale zagrozić mogli mu koledzy z reprezentacji – Johannes Rydzek i Fabian Riessle,  zawsze groźni Norwegowie – Magnus Moan i Haavard Klemenstsen, czy też multimedalista sprzed dwóch lat – Jason Lamy Chappuis, którego już w tej chwili można nazwać legendą kombinacji norweskiej. I tylko w skokach narciarskich były wątpliwości – wszak grono kandydatów do medali ciężko byłoby umieścić na palcach obu dłoni. Jak się miało okazać, kilka niespodzianek odnotowano w każdej z wymienionych specjalności.

23

A na co liczyli polscy kibice? Na dodanie do beczki dziegciu – jaką przyszło nam przełknąć po kontuzji Kamila Stocha oraz przeciętnych startach Justyny Kowalczyk – kilku łyżek miodu sprawiających, że ten  sezon w wykonaniu dwóch naszych ikon polskiego narciarstwa klasycznego nie będzie stracony. Dodatkowo stawialiśmy na niespodzianki w wykonaniu drużyny skoczków oraz sztafety Kowalczyk – Jaśkowiec. Jak się okazało, życie obróciło tą hierarchię do góry nogami.

4

Velta i Freund najlepsi na Lugnet
Od samego początku rywalizacji skoczków na normalnej skoczni kompleksu Lugnet było słychać niezbyt przyjazne głosy na jej temat. Wyglądało na to, że nieznany skoczkom obiekt może sprawić spore problemy. I sporo z tych przewidywań się sprawdziło. Rywalizacja na normalnej skoczni zawsze powinna kojarzyć się z jednym zdaniem z piosenki Anity Lipnickiej: „Wszystko się może zdarzyć”. Nie raz i nie dwa w historii zdarzało się, że oprócz formy, na normalnej skoczni liczyło się też sporo szczęścia. W tym roku to szczęście dopisało Rune Velcie. Norweg zbytnio nie błyszczał w Pucharze Świata, ale 21 lutego latał tak, jakby całe życie czekał na ten jedyny konkurs i te dwie próby, które dały mu złoty medal. Dwa skoki po 95,5 metra wypchnęły na drugi plan wiecznie drugiego i wiecznie czującego niespełnione marzenie o złocie Severina Freunda. Brąz wywalczył świetny w tym sezonie Stefan Kraft. Ale wracając do Freunda, to po przegranej z Veltą o 0,4 punktu poczuł, że w końcu musi pokazać, kto w tym sezonie rozdaje karty i już pięć dni później, na dużej skoczni nie dał rywalom żadnych szans. Podium znowu uzupełniali Norweg i Austriak, ale z małymi zmianami – Velta zdobył medal brązowy, choć widać w nim było olbrzymi skok pewności siebie, po złocie zdobytym na normalnej skoczni, a drugie miejsce zajął już nie Kraft, ale szukający cały sezon dobrej i równej formy Gregor Schlierenzauer. Jak to się stało, że ten niestabilny, jakby wypalony i słabo skaczący Austriak nagle wyskoczył wysoko w najważniejszym momencie sezonu? Ciekawe, czy wie to on sam i trener Heinz Kuttin, bo chyba mało który racjonalnie myślący kibic skoków narciarskich mógł przewidzieć, że Gregor wyleci na wyżyny i zdobędzie srebro.

Puchar Świata to nie mistrzostwa
Skakały też panie. Złoto w rywalizacji na małej skoczni zdobyła świetna Niemka – Carina Vogt. Największą wpadkę konkursu pań zaliczyła liderka Pucharu Świata – Daniela Iraschko-Stolz, która po pierwszej serii prowadziła, by ostatecznie skończyć poza podium. Co do wpadek, to równać się z nią mogła Japonka Sara Takahashi, która w PŚ jest druga, a w Falun została bez medalu. Ciekawie również było w mikstach – tam zgodnie z przewidywaniami wygrali Niemcy, staczając niesamowitą walkę z Norwegią – różnica między dwoma zespołami to 2,3 punktu. Dopiero czwarta z olbrzymią stratą blisko 50 punktów była Austria, w której przede wszystkim zawiódł Michael Hayboeck. Dla tego zawodnika szwedzkie mistrzostwa to kompletna klapa. Młodość ma swoje prawa, ale czasem też doświadczenie, a właściwie jego brak odbija się w najważniejszych zawodach.

 5

Wygrany Murańka, przegrany Stoch, kapitalna drużyna
Oczywiście musi być też o polskich skoczkach. Jeśli chodzi o start indywidualny  największymi wygranymi zawodów w Falun wcale nie są zawodnicy, na których by skazywano przed tymi startami. Przecież nie zachwycił Kamil Stoch, który przez wszystkich był typowany (skoki pokazały, że raczej sercem, niż rozumem), do medali, czy też drugi z filarów kadry Piotr Żyła. Mistrz olimpijski z Soczi kompletnie nie umiał poradzić sobie na obiekcie normalnym, a na bardziej preferowanej dużej skoczni błyszczał, ale tylko… w treningach. Żyła skakał jeszcze gorzej – na mniejszym obiekcie zbłaźnił się, nie wchodząc nawet do drugiej serii, na większym skakał niby nieźle, ale nie na tyle, żeby zawojować skocznie w Falun i miejsca decydujące o medalach. Trzeba pochwalić Janka Ziobrę, który sezonu też nie miał rewelacyjnego, ale ósme miejsce w pierwszym konkursie było naprawdę solidnym zastrzykiem dobrej energii i trochę naprawiło nam humory. Potem przyszło duże rozczarowanie młodego skoczka po odrzuceniu na dużym obiekcie i usłyszeliśmy kilka gorzkich słów pod adresem Łukasza Kruczka. Jednak trzeba wrócić do tego, który w Falun wygrał najwięcej – Klemensa Murańki. Pierwszy start w Mistrzostwach Świata i od razu indywidualne 17. I 20. miejsce. Świetne, równe skoki i w pełni wykonane zadanie, jakim był olbrzymi wkład w brązowy medal drużyny. Reszta naszych zawodników bez błysku – Dawid Kubacki i Aleksander Zniszczoł poniżej średniej, na nich być może przyjdzie czas na kolejnych ważnych zawodach.

Krążek drużyny, szczególnie, że zdobyty na sam koniec zmagań skoczków na pewno poprawił nam humory. Nie mógł być spodziewany, bo hierarchia przed drużynówką była dosyć jasna – Niemcy, Norwegia, Austria, a Polska o czwarte miejsce miała bić się z Japonią i Słowenią. Aż tu nagle… zawiedli najwięksi faworyci – Niemcy, którzy nie byli w stanie zbliżyć się do swojego normalnego poziomu, nie ugrali nawet medalu. Ich skoki w sobotę były istną katastrofą i nie dały się niczym usprawiedliwić. Ku naszej radości wykorzystali to Polacy i za to panowie chapeau bas! 3. miejsce z Val di Fiemme, 4. z Soczi oraz po raz kolejny 3. pozycja w Falun mówi naprawdę dużo dobrego – mamy równą drużynę, która mimo przeciwności losu, pewnym konfliktom i niedoskonałościom, sięga po medale na najważniejszych imprezach. Wniosek jest tylko jeden: byle dotrwać w takim składzie do Pyeongchang!

FIS Sommer Grand Prix 2014 - 20140809 - Peter Prevc 7

Słoweńsko – japońskie minusy
A kto zawiódł? Zawsze stawiając to pytanie należy się dobrze zastanowić, ale tu wątpliwości nie ma. Peter Prevc i Noriaki Kasai nie skakali na swoim normalnym poziomie prezentowanym w tym roku w Pucharze Świata. Słoweniec otarł się o medal na dużej skoczni, ale z Falun wraca bez krążka. Pozostaje mu tylko walka o Puchar Świata. U długowiecznego sportowo Japończyka widać już trudy zmęczenia sezonem. Warto go podziwiać za to, co robi w tak podeszłym już dla skoczka narciarskiego wieku, ale liczba wiosen oraz fizjologia swoje robią i takiej formy sympatyczny Samuraj nie jest w stanie utrzymać przez cały sezon – dwa konkursy najważniejszej imprezy sezonu dobitnie to pokazały.  Nie zabłysnęli też wracający po kontuzji Simon Ammann i Anders Bardal. Obaj skakali dobrze na treningach i słabiej w konkursie. Przede wszystkim u Szwajcara było widać strach przed dalekimi lotami, a na najważniejszych imprezach taki czynnik oznacza przegraną.

8

Biegi po staremu – Norwegia vs. Reszta Świata
Na narciarskiej trasie nie powtórzyła się historia sprzed roku i fatalny start reprezentantów Norwegii, choć w Falun „reszta świata” stawiała się faworytom, jak tylko mogła.  Skutecznie jednak powalczyli tylko Maksim Wylegżanin w biegu łączonym, oraz ku uciesze miejscowej publiczności Charlotte Kalla i Johan Olsson – odpowiednio na 10 i 15 km techniką dowolną. Popularna „łyżwa” w startach indywidualnych faworyzowanym Norwegom w ogóle nie leżała, bo jedyny medal dla nich w tej specjalności  wywalczył Anders Gloersen. Filary kadry – Marit Bjoergen i Peter Northug w tych startach zawiedli.  Druga sprawa to jednak warunki pogodowe, jakie panowały na trasie – gęsto sypiący drobny śnieg nie ułatwiał rywalizacji, co w starcie pań skrzętnie wykorzystała faworytka Charlotte Kalla. Największą jednak sensacją były dwa kolejne miejsca na podium, które zdominowały Amerykanki. O ile Jessica Diggins to znana w świecie biegowych nart zawodniczka, to jak z kapelusza wyskoczyła Caitlin Gregg, zaliczając życiowy sukces. Bez wątpienia to chyba największa sensacja, jaka miała miejsce, podczas biegowych startów w Falun. A sztafetowo? Tu z miażdżącą przewagą wszystkie możliwe złote medale zgarnęła zgodnie z planem Norwegia. Biegacze i biegaczki z tego kraju biegają w tej chwili w innej lidze i pewne jest, że to się szybko nie zmieni. W gronie pań ta dominacja dyskusji nie podlega – trio Marit Bjoergen, Therese Johaug i Heidi Weng dzieli między sobą krążki, jak się podoba, w gronie panów natomiast bywają odstąpienia od normy, ale też nie zdarzają się one wybitnie często, wszak co tu dużo mówić – najlepiej finisze i tak rozgrywa Peter Northug. 

„Dziewczyny lubią brąz”
O startach polskiej reprezentacji warto powiedzieć kilka słów. Justyna Kowalczyk, która po trudnym sezonie nie była w takiej formie, by skutecznie walczyć o medale w startach indywidualnych, spisała się na 100% obecnych możliwości. Bardzo blisko medalu było w inaugurującym starcie w sprincie, sama biegaczka z Kasiny Wielkiej była na siebie bardzo zła za słaby start w finale, który dał jedynie tą najgorszą 4. pozycję. Jak na swoje możliwości pozytywne symptomy widoczne były też w biegu na 30 km, ale generalnie ten start wyszedł przeciętnie i niepotrzebnie polska biegaczka rozbudzała przed rywalizacją w Falun nadzieję mówiąc, że może on być jednym z tych, na których stanie się coś nieoczekiwanego. Nie ma się jednak co oszukiwać – ostatnie wydarzenia z życia polskiej gwiazdy nie mogły przynieść wyniku, który powalałby na kolana. Przynajmniej indywidualnie, bo Justyna była jednak znakomitym dopełnieniem rywalizacji drużynowej. Zdobyty wspólnie z Sylwią Jaśkowiec brązowy medal w sztafecie 6 x 1,2 km pokazał, że w polskich biegach kobiet nie ma już tak ogromnej przepaści, jak kilka lat temu. W przypadku Jaśkowiec – przewaga dystansów, na których rywalizowano stylem klasycznym nie premiowała jej do walki o wysokie miejsca. „Łyżwa” jednak była na dobrym poziomie i oprócz brązowego medalu, na plus należy zaliczyć start na 10 km, gdzie Polka była 14. O startach Eweliny Marcisz, Kornelii Kubińskiej, czy Magdaleny Kozielskiej za wiele dobrego powiedzieć nie można. Jedyne miejsca w „30” tych dwóch pierwszych zawodniczek podczas biegu łączonego i 5. miejsce w sztafecie to występ dobry. Taki, który w ubiegłych latach bralibyśmy w ciemno.

 9

Niemcy i Francja dominują w kombinacji… norweskiej
Początek rywalizacji kombinatorów rzeczywiście wskazywał na faworyzowanych Niemców. Ale złoto w rywalizacji na skoczni normalnej i biegu na 10 km nie zdobył żaden z wymienionych faworytów, a inny podopieczny trenera Hermanna Weinbucha, Johannes Rydzek. Srebro po znakomitym pościgu na trasie wywalczył Włoch Alessandro Pittin, a kolejny krążek do bogatej kolekcji dołożył Jason Lamy Chappuis. W sztafecie skaczącej na skoczni normalnej i biegnącej 4×5 km, Niemcy też nie pozostawili złudzeń Norwegom oraz Francuzom, którzy po raz kolejny zaznaczyli swój naprawdę ogromny potencjał w tej dyscyplinie. I to były dwa pierwsze, a zarazem ostatnie złote medale naszych zachodnich sąsiadów w kombinacji. Co prawda Johannes Rydzek do swojego złota dołożył jeszcze brąz w rywalizacji na dużej skoczni i biegu na 10 km, ale wtedy lepsi okazali się: Bernhard Gruber i… znowu Francuz, Francois Braud. Trójkolorowi mogli te mistrzostwa zaliczyć do niesłychanie udanych, bo na sam koniec, w sprinterskiej sztafecie Francois Braud i Jason Lamy Chappuis nie pozostawili złudzeń Niemcom i Norwegom. Jak łatwo policzy Francuzi wyjechali z Falun z dwoma brązowymi, srebrnym i złotym medalem kombinatorów. Czyżby rodziła się nam nowa potęga? Lepsi pod tym względem na trasie i skoczni byli tylko Niemcy, którzy do dwóch złotych medali dołożyli brąz i srebro, ale to można było przewidzieć. Takiego fantastycznego dorobku Lamy Chappuis i spółki… niekoniecznie.

Polski krajobraz po Falun
Val di Fiemme – 3 polskie medale, Soczi – 3 polskie medale, Falun – 2 polskie medale. Niby nieznaczny spadek formy, ale po tak trudnym sezonie dla Justyny Kowalczyk i Kamila Stocha te dwa medale – nawet zdobyte drużynowo, a nie indywidualnie mogą bardzo cieszyć. Co to może oznaczać? Nasza kadra to już nie tylko Kamil Stoch i Justyna Kowalczyk. To rozpoczynająca być może medalową karierę Sylwia Jaśkowiec, powoli zyskujący stabilność i świetną formę na lata Klemens Murańka oraz drużyna skoczków, która w każdej dużej imprezie jest w stanie bardzo skutecznie walczyć o najwyższe cele. Martwi jedynie to, że nasza kombinacja norweska oraz skoki narciarskie pań nie doczekały się przedstawicieli, którzy skutecznie powalczyliby z najlepszymi. Występy Adama Cieślara i Szczepana Kupczaka nawet nie są warte odnotowywania. Fajnie, że Polacy próbowali walczyć, ale ostatecznie należy rzucić na ten występ zasłonę milczenia. Wiemy jedno – gdyby ten sezon odbywałby się w normalnych warunkach startowych Kowalczyk i Stocha byłyby to Mistrzostwa pozostawiające do życzenia bardzo wiele, a w tej chwili za polski start należy dać silną ocenę 3+. Oby za dwa lata w bardzo szczęśliwej dla nas zazwyczaj Lahti było dużo lepiej.