Wywiad z Patrykiem Mirosławskim

Pierwszy raz zdarzyło nam się, aby ktoś nas wyręczył w pisaniu notki informacyjnej. Tym „wyręczycielem” był Patryk Mirosławski. „Jeśli chodzi o informacje o mnie – urodziłem się w Zielonej Górze, przez cztery lata uczyłem się w Niemczech, gdzie zdałem maturę. […]

Pierwszy raz zdarzyło nam się, aby ktoś nas wyręczył w pisaniu notki informacyjnej. Tym „wyręczycielem” był Patryk Mirosławski.

„Jeśli chodzi o informacje o mnie – urodziłem się w Zielonej Górze, przez cztery lata uczyłem się w Niemczech, gdzie zdałem maturę. Rozpocząłem studiować dziennikarstwo na UW, ale po dwóch miesiącach zdałem sobie sprawę, że to kierunek dla ludzi bez wyobraźni. Zrezygnowałem i rozpocząłem studia na wydziale Iberystyki UW. Współpracowałem z igol.pl, igol.fm, a z Niemiec korespondowałem dla tygodnika „Piłka Nożna” i „Piłka Nożna Plus”. Od lutego 2009 pracuję w Sportklubie.”

– W wieku ilu lat Pan pierwszy raz pomyślał o zostaniu dziennikarzem sportowym?
– Jeśli powiem, że myślałem o tym od zawsze, zabrzmi to banalnie. Pamiętam, że z napięciem oglądałem mecze EURO 2000, później eliminacje do MŚ 2002 roku i wtedy już sam komentowałem sobie te mecze, chociaż „komentowałem” to duże słowo. Wrzeszczałem w domu, a reszta domowników musiała tego słuchać. Zdaje się, że wtedy cała rodzina tłumnie chodziła do kina, bo nie mogła mnie znieść – tak przyczyniłem się do rozwoju polskiej kinematografii.

– Jak Pan znalazł się w SportKlubie, w stacji, do której jest wyjątkowo ciężko się dostać? Trudno było opuścić igol.pl oraz iGol.fm?
– Bardzo łatwo było opuścić iGol.pl i iGol.fm, bo tak naprawdę nigdy na poważnie tam nie zaistniałem. Dosyć szybko wyjechałem uczyć się do Niemiec i wtedy moja współpraca z iGolem ograniczyła się do minimum. Z Niemiec korespondowałem do tygodnika „Piłka Nożna”, wysyłałem im wywiady z gwiazdami Bundesligi. To był fajny czas, bo mieszkałem między Cottbus a Berlinem, a wtedy i Hertha, i Energie grały w pierwszej Bundeslidze. Jeździłem na mecze i rozmawiałem z Marcelinho, Hoenessem, Van der Vaartem itd. Później przyszedł czas na przygodę z telewizją i na pracę w Sportklubie, którą niezwykle wysoko sobie cenię. Gdy przychodziłem do Sportklubu, stacja miała jeszcze prawa do Bundesligi, a wtedy byłem z nią na bieżąco. Jestem wdzięczny szefowi, że zaufał mi i dał szansę pojawienia się na antenie, chociaż pewnie na początku mój komentarz wyglądał jak gra aktorska Kasi Cichopek – raczej nie najlepiej. Myślę, że ważne jest to, by spotkać na swojej drodze osoby, które obdarzą cię zaufaniem, które będą traktowały cię jak partnera i gościa, który może się rozwijać. Trzeba tylko dostać szansę i ciężko pracować, żeby tego nie spieprzyć. Dzisiaj mam okazję komentować mecze FA Cup, Carling Cup, pucharu Hiszpanii, a także – co dla mnie jest bardzo ważne – ligi belgijskiej, która ciągle jest niedoceniana, a od razu się z nią zaprzyjaźniłem i oceniam ją bardzo wysoko.

– Długo już Pan towarzyszy rozwojowi tego kanału sportowego?
– Już niemal dwa lata komentuję mecze w Sportklubie i mam nadzieję, że będzie to trwało jak najdłużej. To naprawdę fajna przygoda.

– Jaki Pan sport najbardziej preferuje? Jeśli piłkę nożną, to jaką ligą Pan się interesuje?
– Piłka nożna jest na pierwszym miejscu, a tutaj mam cztery ulubione ligi. Po pierwsze liga belgijska – można tam znaleźć piłkarzy, o których mało kto wie, nikt o nich nie pisze, a po kilku miesiącach „Marca” i „AS” przymierzają ich do Realu lub Barcelony. Tak było z Romelu Lukaku, z Mbarkiem Boussoufą, tak jest teraz z Jelle Vossenem. Lubię też piłkę angielską, Premier League to bez dwóch zdań najlepsza liga świata. Poza tym w Hiszpanii i w Niemczech chłopaki też mają pojęcie. Z innych sportów to przede wszystkim biathlon – zimą nie odchodzę od telewizora. Zaraziłem się tą dyscypliną podczas mojego czteroletniego pobytu w Niemczech. Magdalena Neuner powinna być moją żoną, chociaż jeszcze tego nie wie. Nie wie, co traci (śmiech). Z drugiej strony nie wiem, jak moja mama przyjęłaby fakt, że przyprowadzam do domu Niemkę z karabinem w ręku… Ważny jest dla mnie też tenis, który również miałem okazję komentować w Sportklubie. Dużo słów, a sens krótki – piłka, biathlon, tenis. Tyle.

– Jaka najciekawsza rzecz zdarzyła się w pańskiej karierze żurnalisty?
– W poprzedniej edycji Pucharu Króla komentowałem słynny dwumecz Real Madryt – Alcorcon. W pierwszym meczu na Estadio Santo Domingo trzecioligowy Alcorcon „ogolił” Królewskich (z Benzemą, Raulem, Dudkiem, Gutim itd. w pierwszym składzie) 4:0. Po tym meczu „Marca” dała wielki tytuł: „Katastrofa”. „AS” pisał o największej sensacji XXI wieku. W rewanżu na Bernabeu, który też komentowałem, Real wymęczył marne 1:0. Fajne przeżycie, cały świat przecierał oczy ze zdumienia.

– Ile Pan najwięcej wydarzeń sportowych w ciągu dnia skomentował?
– Dwa.

– Ma Pan jakieś hobby, prócz oczywiście sportu?
– Niektórzy zbierają znaczki, inni karty telefoniczne. Jeszcze inni zbierają kupy znanych ludzi (dziwne hobby, ale słyszałem o tym). A ja zbieram fajne wspomnienia, dlatego lubię podróżować i uczyć się języków.

– Wracając do Pana studiów, w jaki sposób Pan je godzi z obowiązkami w telewizji?
– Jedno z drugim nie koliduje, a wręcz współgra. Studiuję iberystykę, a hiszpański przydaje się dziennikarzowi sportowemu.

– Jakimi Pan włada językami obcymi?
– Biegle po niemiecku, dobrze po angielsku, coraz lepiej po francusku i hiszpańsku. Chciałbym się nauczyć flamandzkiego, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie.

– Często Pan komentował spotkania ligi argentyńskiej. Jak Pan sobie radzi w relacjonowaniu meczu o godzinie dwudziestej trzeciej? Jakieś specjalne przygotowania?
– Wystarczy przespać się po obiedzie i zamówić podwójne espresso – to sposób na późną porę. Zresztą 23 to nie jest znowu tak późno – tylko grzeczne dzieci idą wtedy spać. Poważnie mówiąc – nie ma to kompletnie żadnego znaczenia, czy mecz zaczyna się o 13, 23, czy o 3 czasu wschodnioamerykańskiego. Komentator zawsze musi być w formie, bo w końcu opowiadamy o piłce z myślą o ludziach, którzy siedzą po drugiej stronie ekranu i najczęściej są bardzo wymagający. Trzeba szanować swojego widza, który poświęca swój czas. Wtedy widz będzie szanował ciebie.

– Czy Pana czasem ktoś rozpoznaje na ulicy?
– Po wyglądzie nie, ale zdarza się, że na imprezie czy na uczelni ktoś rozpozna po głosie albo po nazwisku. Wtedy zaczyna się teleturniej „tysiąc pytań do”, a ja nie lubię teleturniejów i Krzysia Ibisza. Dlatego najczęściej szybko zmieniam lokal. Od odpowiadania po raz setny na to samo pytanie: „jak komentatorzy rozpoznają, kto jest przy piłce?”, wolę podrywać dziewczyny. A poważnie rzecz ujmując, znanym komentatorem to jest Bożydar Iwanow, Andrzej Twarowski, czy Marcin Grzywacz, oni mogą o tym trochę poopowiadać. Ja dopiero się uczę. Jeszcze sporo pracy przede mną.

– Jakie jest Pana największe marzenie?
– Mam kilka „największych”. Trzy związane z pracą – komentować mecze reprezentacji Polski na dużej imprezie, relacjonować biathlon i pracować w hiszpańskiej „Marce”. Chciałbym też odwiedzić wszystkie europejskie stolice i poderwać Cameron Diaz. Prędzej odwiedzę wszystkie stolice…

– Dziękuję za rozmowę.

Wywiad przeprowadził Mikołaj Baranek. Opublikowany 29.10.2011 r.

About Zygmunt Wiśniewski