Wywiad z Mateuszem Bystrzyckim

Karierę żurnalisty już rozpoczął w wieku 11 lat. Musiał przejść bardzo krętą i wyboistą drogę, aby zostać w maju ub. roku komentatorem stacji węgierskiego koncernu IKO Media Group. Mateusz Bystrzycki jest najmłodszym sprawozdawcą sportowym pracującym w telewizji. – Czy mógłby […]

Karierę żurnalisty już rozpoczął w wieku 11 lat. Musiał przejść bardzo krętą i wyboistą drogę, aby zostać w maju ub. roku komentatorem stacji węgierskiego koncernu IKO Media Group. Mateusz Bystrzycki jest najmłodszym sprawozdawcą sportowym pracującym w telewizji.

– Czy mógłby Pan opowiedzieć swoją drogę z nieznanego zupełnie pozostałej części Polski Radia Podlasie do stacji kierowanej przez Michała Bunio?
– W 4.klasie szkoły podstawowej rozpocząłem pracę w Podlaskim Echu Katolickim, gdzie w szerokim zakresie zajmowałem się lokalnymi wydarzeniami sportowymi Relacjonowałem jednak głównie mecze piłkarskie z udziałem siedleckiej Pogoni, która wówczas balansowała na granicy IV i V ligi. W swoim krótkim życiu obejrzałem i zrelacjonowałem setki meczów piłkarskich na poziomie od B klasy do ekstraklasy, a więc od zaściankowego ciemnogrodu do futbolowej elity. Widziałem biedę, bród, smród, układy, alkohol w szatniach, wszędobylskie chamstwo i prowincjonalność. Nie było to łatwa praca, ale uważam, że każdy powinien przejść taką szkołę dziennikarstwa sportowego, jeśli chce autorytarnie, merytorycznie wypowiadać się cho.cby o piłce. Najłatwiej jest bowiem usiąść przed komputerem i napisać, że Milan gra brzydko, a Barcelona pięknie. Ktoś, kto od razu wskakuje na wysoki poziom mówienia i pisania o futbolu, zwłaszcza w Polsce, winien zaliczyć taki kurs jazdy po wsiach i miasteczkach, aby obejrzeć mecze z udziałem Jutrzenki Cegłów, Laskara Laski, czy też Błękitu Cyców, bo inaczej jak może rozmawiać na dobrym poziomie kompetencji o bolączkach polskiej piłki i jak je zwalczać? Jako „małolat” patrzyłem na rozmówców, jak osiedlowy „spożywczak” na Willis Tower. Prosiłem o wypowiedzi ludzi, którzy mieli za sobą kawał życia, czasem zaliczali epizody w naprawdę niemałych klubach. Patrzyli na mnie z lekceważeniem, politowaniem, a w ich głosie pojawiało się pretensjonalne pytanie: „Co Ty młody wiesz o życiu i piłce”. Co ciekawe, mieli rację. Po roku pracy w tygodniku pojawiłem się na antenie Katolickiego Radia Podlasie, gdzie zajmowałem się dokładnie tym samym – II liga piłki siatkowej mężczyzn, III liga piłki koszykowej kobiet, II liga rugbistów, IV liga tenisa stołowego, futbol od B klasy w górę itp. itd. Po jakimś czasie udało się wykonać kolejny krok naprzód i zostałem dziennikarzem sportowym TV Siedlce, gdzie przeprowadzałem wywiady z gwiazdami lokalnego sportu, a także prowadziłem magazyn TV Siedlce Sport. I tak w kółko przez 9 lat, aż do opuszczenia rodzinnego miasta i rozpoczęcia studiów na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. Byłem młody, gniewny, pyskaty i pełen ideałów, a tak naprawdę bez rzetelnego pojęcia o sporcie i dziennikarstwie. Siedleccy kibice zaczepiali mnie na ulicach i gratulowali, chwalili, pytali o kulisy pracy, ale do dziś mam wrogów wśród najważniejszych osób siedleckiego sportu. Inne gazety prosiły mnie o komentarz w sekcji „Okiem eksperta”, czy też wypowiedź w tekście o przygotowania do studniówki, gdy dotyczyło to aktualnie mojej osoby. Byłem też spikerem na kilkudziesięciu imprezach sportowych. Z perspektywy czasu wiem, że nie wszystko robiłem jak należy, niesłusznie osądzałem ludzi, pozwalałem sobie na zbyt odważną krytykę. Moi przełożeni postawili jednak odważnie na mnie, dali mi szansę, zaufali, np. w momencie, gdy otrzymałem możliwość stworzenia autorskiego programu w Radiu Podlasie lub wyjazdu w roli korespondenta na 5 – dniowy wyścig kolarski dookoła Mazowsza, Mazovia Tour. Prestiżowa impreza, pełno gwiazd polskiego sportu, media, a ja, gówniarz z akredytacją na szyi i mikrofonem w ręku. Niezły ubaw, ale i fantastyczna szkoła dziennikarstwa i życia. Jestem wdzięczny moim szefom, zwłaszcza Andrzejowi Materskiemu i Tomaszowi Budkowi. Podczas pracy w Siedlcach przypadkowo poznałem Marcina Gabora, który po swoim odejściu ze Sportklubu skontaktował mnie z p. Michałem. Przerażony przyjechałem do stacji, skomentowałem na próbę mecz Newcastle United – Plymouth Argyle i … zostałem. Debiutowałem 16. maja 2010 roku meczem ligi belgijskiej, Zulte Waregem – Racing Genk. Tu ukłon w stronę Patryka Mirosławskiego, który „pociągnął” transmisję.

– Wiemy, że jakość Sportklubu pozostawia wiele do życzenia. Czy to utrudnia Panu pracę?
– Zupełnie nie, nie wydaje mi się, aby stanowiło to przeszkodę zarówno dla komentatorów jak i widzów. Prawdę mówiąc, nie wiem na czym polega kłopot z przekazem, proszę pamiętać o naszych oczywistych koneksjach z Węgrami. Nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć na ten temat, być może dlatego, że kompletnie nie interesuję się kwestiami techniczno – technologicznymi. Nie wiem nawet ile cali ma telewizor w moim mieszkaniu (śmiech).

– Mógłby Pan opisać miejsce, w Sportklubie, z którego komentatorzy relacjonują transmisje?
– Jest tak niewielkie, że nie warto poświęcać mu uwagi. Mamy dwie kabiny, obie bardzo podobne do siebie – komputer, słuchawki, monitor i krzesło, a także szare, złowrogo wyglądające ściany. Nic szczególnego, choć mam swoją ulubioną kabinę.

– Niektórzy dziennikarze zapisują wydarzenia sportowe, jakie skomentowali. Robi Pan tak samo?
– Jeszcze do niedawna byłem w stanie spamiętać każdy skomentowany przeze mnie mecz. Najpierw 5 spotkań, potem 8, następnie 16, 32, 48 i … pogubiłem się. Nie, nie notuję tego.

– Miewa Pan czasem tremę przed relacjonowaniem meczu?
– Przez 9 lat pracy w lokalnych mediach odzwyczaiłem się od tremy, choć pamiętam, że gdy debiutowałem w radiu, przed wyjściem z domu zażyłem jakiś środek na uspokojenie (śmiech). Pozostał stres mobilizujący do pracy, ale tremy w sensie stricte nie miewam. No, może kiedy przewidywane są problemy techniczne czy też na 20 sekund przed transmisją nie mam składów zespołów. Skoro debiut w SportKlubie nie wyzwolił we mnie większych emocji, to trudno, by teraz nagle, w kabinie komentatorskiej, zaczęły trząść mi się nogi, a po plecach spływały strużki zimnego potu.

– Jak wygląda Pana pensja w porównaniu z najważniejszymi komentatorów stacji?
– Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach. Nie narzekam, a zarobki innych mnie nie interesują. To byłoby niegrzeczne.

– Pan studiuje dziennikarstwo. Patryk Mirosławski stwierdził, że ten kierunek jest dla ludzi bez wyobraźni. Jaka będzie Pańska odpowiedź na te słowa?
– Jestem na drugim roku studiów. Do tej pory uczyłem się języka wypowiedzi dziennikarskiej, warsztatu żurnalistów, gatunków wypowiedzi, polskiego i zagranicznego systemu medialnego, mikro – i makro – ekonomii, mediów XX wieku czy też obowiązywania prawa prasowego. To wszystko na co dzień dyskontuję w swojej pracy, a pomagają mi w tym sławy wydziału, które wychowały najlepszych dziennikarzy w kraju. Na uczelnianych korytarzach, oddychających historią, na Nowym Świecie, spotykam ludzi kompetentnych, merytorycznie przygotowanych do pracy, stuprocentowych profesjonalistów. Fajnie jest czasem zobaczyć w telewizji wypowiedź faceta, z którym kilka godzin wcześniej dyskutowałeś o tabloidyzacji mediów. Niech to będzie odpowiedź na Pańskie pytanie.

– Sport, który mógłby Pan komentować? Nie liczymy oczywiście piłki nożnej.
– Nie ma takiego. Aby mówić ciekawie i merytorycznie widzom o jakiejś dyscyplinie sportu musiałbym być w niej naprawdę dobry. Jak widzę faceta, który w poniedziałek komentuje mecz piłki ręcznej, w środę opowiada o siatkówce kobiet, a w niedzielę prowadzi studio piłkarskie, to ja mu najzwyczajniej w świecie nie wierzę. Jeśli ktoś jest w czymś naprawdę wyśmienity, to niech skoncentruje się właśnie na tym, bo w innym przypadku traci wiarygodność. Dwa „koniki” to absolutne maksimum. Oglądam wiele dyscyplin, ale komentować mogę tylko piłkę nożną, bo nie lubię dyskutować o czymś, o czym nie mam pojęcia, bowiem łatwo o kompromitację. Chciałbym, by wszyscy w Polsce trudnili się tym co lubią i na czym się znają. Żyłoby nam się znacznie łatwiej. W Siedlcach autorytarnie i krytycznie mówiłem i pisałem tylko o piłce, bo futbol mam we krwi – mój ojciec jest byłym piłkarzem, a obecnie trenerem młodzieży w Pogoni.

– Kto jest Pana ulubionym piłkarzem i dlaczego?
– A nóż widelec, okaże się, że mam skomentować mecz z jego udziałem? Poproszę o następnie pytanie (śmiech).

– Co by Pan w Sportklubie najchętniej zmienił?
– Musiałbym być uzbrojony w nieprzeciętny tupet, aby na cokolwiek narzekać. Swoje przemyślenia zachowam dla siebie, bo jakiekolwiek zmiany nie zależą ode mnie. Są w tej stacji siły decyzyjne, ja mam tylko przychodzić na określoną godzinę, zakładać słuchawki i nie zanudzać Państwa przez 90 minut. Czasem nie jest to łatwe, bo mecz jest słaby, a ty musisz „nakręcać” widza, aby nie wybrał innego kanału i meczu, i aby za tydzień znów włączył Sportklub i obejrzał np. Jupiler Pro League. Czym innym jest narzekanie na własną ofertę, a czym innym merytoryczna krytyka widowiska. Tego pierwszego nam nie wolno. Pewnie, że chciałbym, żeby stacja była szerzej dostępna i pokazywała 24h na dobę najlepsze ligi świata, ale co z tego?

– Czy cieszy się Pan z powrotu transmisji ligi argentyńskiej do Sportklubu?
– Bardzo. Lubię ligę argentyńską, także reprezentację i takich piłkarzy jak Banega, Aguero, Messi czy Pastore. Kilku znakomitych piłkarzy SportKlub pokazywał zanim ktokolwiek o nich słyszał, to samo tyczy się ligi brazylijskiej, ale w tym momencie odsyłam do Bartka Rabija. Skomentowałem jednak parę meczów brazylijskiej ekstraklasy i miło to wspominam.

– Wiemy, że Pańska stacja buduje studio. Czy mógłby Pan ujawnić wiadome informacje na ten temat?
– Wiem co nieco, ale proszę to pytanie skierować do szefostwa stacji. Ja będę lojalnie milczał.

– Czy potwierdzi Pan tezę mówiącą o możliwości dostania się do telewizji wyłącznie dzięki znajomościom?
– Jakiekolwiek koneksje czy znajomości ułatwiają dostanie się do mediów, ale jeśli jesteś słaby i kompletnie się nie nadajesz, to choćbyś znał samego Benedykta XVI, to i tak długo na tym nie pociągniesz. Mam wrażenie, być może mylne, że w ostatecznym rozrachunku i tak liczy się praca, pasja, przygotowanie merytoryczne i … jeszcze raz praca.

– Jak ludzie wokół oceniają Pański komentarz?
– Proszę ich zapytać. Do tej pory spotkałem się jednak tylko z pozytywnymi komentarzami, ale jest jednak tak, że Ci, którzy źle oceniają Twoją pracę, po prostu Ci tego nie powiedzą. Zachowają dla siebie, przemilczą, lub pod zmyślnym kamuflażem internetowego pseudonimu napiszą stek oszczerstw i bzdur, mających z faktami, tyle wspólnego, ile Izba Lordów z Izbą Wytrzeźwień.

– Komentowanie meczów piłkarskich na antenach kanałów węgierskiej spółki to Pana szczyt marzeń?
– Nigdy nie zapomnę pewnego majowego, ciepłego, słonecznego popołudnia i mojej rozmowy z p. Michałem. – Dziękuję, to jak spełnienie moich marzeń – powiedziałem. – Widzi Pan, czasem się spełniają – odparł. Dziękuję Mu za zaufanie, życzliwość i wspaniałą współpracę. To ciepły i miły człowiek, a do tego profesjonalista pełną gębą. Natomiast w odpowiedzi na pańskie pytanie, mogę jedynie rzec, że koncentruję się na tym co tu i teraz. Ciężko pracuję i nie myślę o tym, co zdarzy się za, dajmy na to, 5 lat. Jestem szczęśliwy w stacji, dobrze się tu czuję, przede mną mnóstwo pracy i umiejętności do zdobycia, a dzięki Bogu mam od kogo się uczyć. „Grzywka”, Patryk, czy Bartek to znakomici komentatorzy.

– Co Pan powiedziałby osobom chcącym zostać komentatorami sportowymi?
– Proszę to pytanie zadać bardziej doświadczonym i uznanym komentatorom. Nie czuję się na siłach, aby cokolwiek, komukolwiek podpowiadać. Pasja, marzenia, ciężka praca, ambicja i determinacja – tyle mogę zasugerować.

– Za co ludzie lubią Mateusza Bystrzyckiego?
– A lubią?

– Dziękuję za rozmowę.

Wywiad przeprowadził Mikołaj Baranek. Opublikowany 03.11.2011 r.

About Zygmunt Wiśniewski